Strony

czwartek, 9 lutego 2017

Do trzech razy sztuka..., czyli wschody i zachody słońca na Wielkim Szyszaku - 28/29.01.2017

Tym razem obieram kierunek zachodni. W planach wschód słońca gdzieś w Karkonoszach. W ostatniej chwili wyskakuje mi możliwość dotarcia wcześniej, jeszcze na zachód słońca. Tak się składa, że w sobotę w Karkonosze wybiera się Artur i jest możliwość zabrać się z nim do Szklarskiej Poręby. Na mojej głowie jest tylko dostanie się najwcześniejszym busem do Wrocławia.


O 10:30 parkujemy na parkingu przy szosie na Jakuszyce. Pierwsze co to w oczy rzucają się stragany, na których można kupić w zasadzie to samo co pod Tatrami. Są więc czapki i rękawice, góralskie papcie ciupagi jak również i oscypki. Pewnie wszyscy zaopatrują się u tego samego dostawcy ;)


Pierwszy cel to wodospad Kamieńczyka. Najwyższy w polskich Sudetach. Podejście szlakiem czerwonym do schroniska Kamieńczyk bardzo śliskie. Ten odcinek pokonuje najwięcej turystów, którzy wycieczkę kończą przy schronisku.

Sam wodospad obecnie całkowicie zamarznięty, a dodatkowo przykryty warstwą śniegu. Tylko gdzieś pod spodem słychać niewielki strumyczek. Wygląda mało ciekawie.




Od punktu poboru opłat za wstęp do parku narodowego na szlaku już prawie pustki..., prawie porównując to do natężenia ruchu turystycznego na wcześniejszym odcinku ;) Szlakiem również idzie się znacznie wygodniej. Śnieg jest sypki, a nie tak jak do schroniska ubity na beton.
Idę pod górę swoim tempem. Dotarcie do schroniska na hali szrenickiej zajmuje mi 40 minut. Cała Hala zimową porą to jeden wielki stok narciarski. Trzeba bardzo uważać na zjeżdżających z góry i to z dość dużą prędkością. Niektórzy dodatkowo wykonują slalom pomiędzy pieszymi jak między chorągiewkami....



Przez kolejne 40 minut czekania na pozostałych zdążyłem już zmarznąć. Pod schroniskiem stoi "odrzutowy" ratrak ;)



Po pół godzinie docieramy do schroniska na Szrenicy. Kilka klasycznych kadrów ze szczytu i ciągniemy dalej w kierunku Śnieżnych Kotłów.




Widać że nad Czechami jest wysoka inwersja. Zbyt wysoka na dojrzenie Rudaw. Jedynie wieża na Jesztedzie przebija się ponad chmurami.



Słońce coraz niżej. Ciekawe czy zdążymy dotrzeć do celu przed zachodem słońca. Nawet jeżeli nie to i tak jest pięknie ! Przyjemna bezwietrzna pogoda, dodatkowo jakby było lekko powyżej zera. Znajdujemy nawet czas na wygłupy ;)




Mijamy Łabski Szczyt i zabieramy ze sobą Piotrka z Wrocławia. Już schodził bo nie miał ze sobą statywu. Ja mam drugi mniejszy i obiecałem mu pożyczyć. Statyw niziutki i trzeba się przy nim nagimnastykować, ale zawsze to lepiej aniżeli sadzać aparat na plecaku ;)




Na Wielkiego Szyszaka docieramy dosłownie na kilka minut przed zachodem słońca. A właśnie... Wielki Szyszak. Taka nazwa figuruje tylko na polskich mapach. Zarówno na tych czeskich jak i niemieckich jest to "Wielkie Koło" czyli nazwa jaką nosił szczyt przed ostatnią wojną. Natomiast "Wielki Szyszak" nosił sąsiedni szczyt, nazywający się obecnie "Śmielec". Zmiana nazwy nastąpiła zaraz po wojnie podczas opisywania niemieckich map kartograficznych. Czyli po prostu ktoś zrobił tu dużego byka ;)

Na szczycie w 1888 roku ustawiono kamienną piramidę oraz posąg orła, jest to pomnik Wilhelma I – cesarza Niemiec.




Pierwsze chwile po zachodzie słońca to ładne kolory w kierunku Śnieżki.



Oczywiście szukamy czegokolwiek na południowym i zachodnim horyzoncie. Jednak poza wystającym Jesztedem jest tam jeden wielki ocean chmur. Ciekawe czy następnego dnia o świcie siądzie inwersja....




Szczyt okupujemy dość długo po zachodzie słońca, ale taki był nasz cel. Ja dodatkowo na szczycie pozostaję dłużej od innych.




Później gonię ekipę, a złapać ich udaje mi się poniżej "Twarożnika". Jako, że ja zostaję, a inni wracają do domów jeszcze dzisiaj to odprowadzam ich do schroniska na hali szrenickiej. Jemy jeszcze wspólną kolację i się żegnamy. Teraz przede mną dłuuuuuga noc. Spokojnie, nudzić się nie będę bo właśnie dostałem info, że Kuba, Przemek i Marek startują ze Szlarskiej na Szrenicę !


Jednak za nim dotrą na szczyt minie trochę czasu. Wykonuję trochę nocnych zdjęć....




Oczekiwanie się wydłuża. Idę do schroniska. Główną salę okupuje kilkunastoosobowa ekipa Czechów. W końcu docierają chłopaki. Okazało się iż wleźli żółtym szlakiem aż pod przekaźnik nad Śnieżnymi Kotłami i później musieli schodzić czerwonym szlakiem przez co znacznie wydłużyli sobie trasę. Dosiadają się do nas dwie dziewczyny z Poznania. Na rozmowach mija nam czas do 02:30. W między czasie aparat gromadził materiał, a efekt poniżej....



Na wschód słońca mam w planach wyruszyć około piątej rano. Cel to oczywiście Wielki Szyszak ! Na wschód nie idę sam. Dołącza "miejscowy" fotograf Sławek. Jednak każdy z nas ma inną wizję obejrzenia dzisiejszego wschodu słońca i za Łabskim Szczytem każdy idzie w swoją stronę. Zaczyna Świtać....


Powoli, nieśpiesznie idę na szczyt. Docieram tam z 40 minutowym zapasem. Na szczycie jestem sam.



Dopiero kilka minut przed wschodem dociera około trzydziestoosobowa grupa na szczyt. Inwersja zdecydowanie siadła odsłaniając w całości Grzbiet Jesztedzki. Mimo wszystko i tak są to zbyt słabe warunki by dojrzeć Klinovca i Fichtelberga w Rudawach. Może po zachodzie słońca będzie lepiej? ......


Gdzieś w kierunku wschodnim widoczne Góry Sowie oraz Masyw Ślęży. Tradycyjnie po wschodzie słońca wszystkich wywiewa ze szczytu. Ja jeszcze tu chwilę pomarznę ;)




Pora powoli wracać na Szrenicę. Chłopaki już dali cynk, że wstali i na mnie czekają. Powrót zajmuje mi godzinę...





Po śniadaniu, na które złożyło się u mnie dwa czeskie piwa wyruszamy na szlak. Dzisiejsza trasa bez spiny. Będziemy uprawiać tzw. "bouding" ;) Czyli po prostu odwiedzany wszystkie napotkane po drodze schroniska, chaty i boudy :D

Pierwszy przystanek niedaleko od Szrenicy. Zaledwie po dwudziestu minutach jesteśmy w Voseckiej boudzie. Obowiązkowy popas ;)



Na zielonym szlaku jesteśmy jedynymi piechurami. Kilkadziesiąt osób spotkanych na tym odcinku to wyłącznie turyści na nartach.




Do następnego przystanku mamy ledwo 4 km. Temperatura bardzo wzrosła. Od Źródeł Łaby idziemy w bardzo rozmokłym śniegu ku karkonoskiemu molochowi - Labskiej boudzie ;)



Po ostatnim moim tutaj pobycie mam niemiłe wspomnienia, a to za sprawą bardzo niedobrego jedzenia. Może tym razem będzie inaczej ? Czynny tylko bufet. Zamawiamy po piwku. Dodatkowo kuszę się wraz z Kubą na gulasz. Porcja bardzo skromna. Ledwo pół talerza. Przy płaceniu rachunku zonk ! Gulasz i piwo 42 zł ! No pogięło ich normalnie z tymi cenami. Przynajmniej było bardzo dobre.....


Idziemy dalej. Kolejny cel Martinova bouda! To niedaleko bo zaledwie 2,5 km ;)





Tutaj w planach już normalny obiad. Sęk w tym, że obiekt bardzo oblegany. Czekamy chyba z pół godziny aż zwolni się jakiś stolik. Co niektórzy zdążyli wypić po trzy piwa zanim obsługa sobie przypomniała o złożonym przez nas zamówieniu. Widać jednak było, że to żadna złośliwość ze strony obsługi. Po prostu kelnerowi się zapomniało. Był bardzo zakłopotany, ale nic dziwnego bo restauracja normalnie pękała w szwach !



No cóż... Spędziliśmy tu trochę więcej czasu aniżeli zakładaliśmy, więc są znikome szanse aby zdążyć na zachód słońca. Podchodzimy niebieskim szlakiem do granicy i dalej czerwonym trawersujemy Wielkiego Szyszaka. W między czasie zachodzi słońce. Ekipa trochę się nam podzieliła. Parami idziemy różnym tempem.



Kuba z Przemkiem są daleko z przodu ;)

W okolicy Śnieżnych Kotłów zostaję już sam. Mam planową sesję foto. Mój cel to oczywiście Rudawy. Kieruję tam obiektyw i w końcu są ! Co prawda ledwo wystaje Klinovec, ale widać nawet wieżę przekaźnika na szczycie. Jednak coś w tym powiedzeniu jest "do trzech razy sztuka" ;)


Klinovec - 187,8 km i Fichtelberg - 189,3 km. Pomiędzy nimi Milesovka - 117,3 km

Kurde, zostałbym u góry jeszcze dłużej, ale czołówka pewnie dociera już do schroniska pod Łabskim Szczytem. Muszę ich gonić. Szlak żółty ponoć zamknięty ze względu na zagrożenie lawinowe, ale śnieg bardzo stabilny. Trochę głęboki, ale zbiegało mi się bardzo fajnie.


W sumie do schroniska docieram bardzo szybko. Chłopaki są w trakcie konsumowania zupy ;)


Teraz pozostaje jeszcze zejście do Szklarskiej Poręby. Później to już tylko jazda do domu. Większość drogi przespałem ;)
W domu jestem przed północą. Podczas tego weekendu przedreptałem coś około 64 km i pokonałem przewyższenia rzędu 3100 m !

Jeszcze link do pełnej galerii ze zdjęciami: https://goo.gl/photos/AfCJi7izxWSfM8W68




4 komentarze:

  1. Dzięki temu wpisowi udało mi się odkryć, że i na moim zdjęciu z sylwestra jakieś kilka pikseli sterczy na Klinovcu. I jakkolwiek nie wiem czy uznać sobie taki rekord w kategorii "ludzkie" (naocznie tej wieży oczywiście nie widziałem), to zawsze jakiś plus, bo od lat czaję się na wieżę na Łysej Górze ze Skałki 502-a to jednak dużo bliżej.

    OdpowiedzUsuń
  2. A czy jest szansa zobaczyć szczyt leżący w Bawarii w Niemczech z tego szczytu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że przy wystąpieniu ekstremalnych warunków jest to możliwe. Celowałbym w okolice szczytów Steinfleckberg i Lusen. Myślę jednak, że jest to znacznie trudniejsze aniżeli uchwycenie Schneeberga ze Śnieżnika Kłodzkiego..., ale kto wie ;)

      Usuń
    2. Dzięki za odpowiedź

      Usuń