Kolejna przyjemnie ciepła noc za mną. Przed północą to nawet się błyskało nad nieodległymi Alpami. Ale burze nie miały opuścić gór, więc nie było obaw i nie musiałem rozwieszać płachty biwakowej nad hamakiem 😉 W nocy obok mnie przejeżdża jakiś pickup. Na pewno mnie widział kierowca bo zmienił światła na krótkie i znacznie zwolnił przejeżdżając obok. Wstaję dziś odrobinę później.
Ten dzień będzie ostatnim na ziemi włoskiej. Jutro mam zamiar jechać już przez Austrię lub Słowenię. W zależności od mojego "widzimisię". No i oczywiście od prognoz pogody na kolejne dni.
Teraz o dobrą pogodę nie muszę się martwić. W każdym bądź razie do wieczora.... bo właśnie wtedy nad górami mają się tworzyć komórki burzowe.
Dość szybko poranne rześkie powietrze jest wypierane przez te coraz bardziej gorące. Podążam w kierunku Udine. Jeszcze przez kilkadziesiąt kilometrów mam łatwą trasę.
Przejeżdżam przez rzekę Meduna. W zasadzie to aktualnie ta rzeka nie istnieje bo jest kompletnie wyschnięta. Przejeżdża się po prostu przez wyschnięte koryto rzeki gdzie działa kopalnia pozyskująca żwir. Następnie przekraczam rzekę Tagliamento. Wody tu też nie ma. Ludzie wszystko wypompowali powyżej na potrzeby upraw....
Po dziewiątej i po pokonaniu 60 kilometrów docieram do Udine. Jestem tu już chyba czwarty raz i za każdym razem odwiedzam tutejszą klimatyczną starówkę. Rynek czyli Plac Wolności to obowiązkowy punkt zwiedzania miasta.
Udine często pomijane jest przez turystów. Zresztą widać to nawet teraz gdy po głównym placu kręci się zaledwie kilka osób. Jest to po prostu spokojne i urocze miasto. Idealnie usytuowane. Do granicy ze Słowenią jest około 30 kilometrów, a do Austrii w granicach 100 km. No i w Alpy Julijskie blisko, a i do Adriatyku też całkiem niedaleko. Jednym słowem idealne miejsce na wypady w kilku kierunkach 😉Większość tylko tędy przejeżdża kierując się prosto nad Adriatyk do Wenecji, a naprawdę szkoda bo miasto warte by poświęcić kilka godzin na zwiedzanie. Nietrudno zauważyć podobieństwo architektoniczne do Wenecji. W końcu Udine należało właśnie do Wenecjan. Mimo iż miasto liczy około 100 tysięcy mieszkańców to starówka jest stosunkowo niewielka i wszędzie jest blisko.






Po zakupach ruszam dalej. Tym razem obieram kierunek północny. Postanowiłem, że będę już podążać po trasie rowerowej Alpe-Adria. W przeciwieństwie do wszystkich relacji dostępnych w Internecie ja będę jechać w przeciwnym kierunku. Czyli będzie to raczej Adria- Alpe 😜 Kilkanaście lat temu dotarłem tą trasą nad Adiatyk. Dziś jadę w przeciwnym kierunku. Kilka lat temu z Grado dotarliśmy z Grześkiem właśnie do Udine. Teraz pora na odcinek do granicy z Austrią. Mam zamiar trzymać się całkowicie wyznaczonej trasy z ewentualnymi odbiciami na jakieś zwiedzanie 😉 Jednak jakoś tak się złożyło, że z Udine wyjeżdżam po innej trasie rowerowej. I do miejscowości Vendoglio poruszam się po terenie. Nie powiem, ale fajny to był odcinek.
Dopiero z miejscowości Vendoglio jadę już po zamierzonej trasie w kierunku Gemony del Friuli.
Do tej pory odwiedziny tego miasta wiązało się tylko i wyłącznie z możliwością dokonania zakupów. Teraz postanowiłem podjechać do centrum. Wiązało się to z niedługim, ale wymagającym podjazdem.




Gemona to niewielkie, ale bardzo przyjemne miasteczko z krajobrazem iście górzystym. Troszku się pokręciłem po okolicy centrum.
Robię też zakupy dokładnie w tym samym markecie co zawsze. I co śmieszne przed wejściem stoi dokładnie ten sam czarnoskóry co wiele lat temu gdy byłem tu pierwszy raz. Jest tylko ze dwa razy grubszy, ale mnie zapamiętał ! Tym razem zastosowałem taką samą metodę jak poprzednio. "popilnujesz mi roweru, a ja tobie kupię piwo" 😁 Tylko tym razem jak wyszedłem ze sklepu to nie było w pobliżu carabinierii, która legitymowała takich jak on poprzednim razem 😉
Z Gemony to już ta właściwa trasa Alpe-Adria wiodąca po dawnej linii kolejowej.
Jest to jedna z najciekawszych tras rowerowy wiodących po dawnej linii kolejowej w Europie. Widoki są wręcz genialne ! Chociaż na mojej osobistej liście takich tars na zawsze numerem jeden pozostanie "Ciro" w Bośni i Hercegowinie.
Ja tym czasem podążam do najpiękniejszego miasteczka znajdującego się na tej trasie - Venzone.
Venzone to wyjątkowe średniowieczne miasto-twierdza. Miasto od zawsze było uprzywilejowane, a to ze względu na swoją lokalizację. Od pradziejów tędy przemierzali wędrowcy kupcy i pielgrzymi.
Jego położenie oprócz tranzytowego miało jeszcze znaczenie obronne. Otoczone wysokimi górami oraz wodami rzek było fortecą niemal idealną. W 1258 roku podjęto decyzję o otoczeniu miasta podwójnym pasem murów obronnych oraz fosą. Miasto funkcjonowało bardzo dobrze aż do panowania Wenecjan gdy to rozpoczął się jego upadek. Wielokrotnie przechodziło z rąk do rąk. Raz było to panowanie tureckie potem francuskie oraz austriackie. Dopiero od 1866 roku znalazło się w granicach Włoch. Te burzliwe dzieje niestety negatywnie wpłynęły na dalszy rozwój miasta.
Najgorsze jednak przyszło w XX wieku. Najpierw w 1966 roku przyszła powódź gdy wylała rzeka Tagliamento, a dziesięć lat później w maju 1976 roku okolice te nawiedziło trzęsienie ziemi. Miasto legło w gruzach. Jakby tego było mało to cztery miesiące później ziemia ponownie zadrżała. Łącznie zginęło 52 mieszkańców. Aż trudno sobie wyobrazić skalę tamtych zniszczeń patrząc jak miasteczko zostało zrekonstruowane. Takim niemym światkiem są ruiny kościoła św. Jana Baptysty, który nigdy nie został odbudowany. Pozostawiono go na świadectwo tamtej tragedii.

Tym razem postarałem się poświęcić na zwiedzanie tego miasta odrobinę więcej czasu, a nie tylko traktować je jak miejsce gdzie trzeba zrobić zakupy.
W tutejszej katedrze św. Andrzeja jest pochowany ostatni męski przedstawiciel Piastów bytomskich - książę bytomsko-kozielski Bolesław. Uczestniczył w wyprawie przyszłego króla czeskiego Karola IV do Rzymu po koronę. Zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach w Venzone i tutaj został pochowany.
Naprzeciwko znajduje się osobliwa kaplica św. Michała na planie okręgu. Jej osobliwością są znajdujące się w podziemiach mumie. Kiedyś było i kilkadziesiąt po trzęsieniu ziemi przetrwało tylko 15......
Zrekonstruowane mury miejskie przytłaczają swoim ogromem. Szczególnie spacerując pomiędzy nimi.
Mimo, że w okolicy nie znajdziemy żadnych upraw lawendy to spacerując po mieście znajdziemy wiele motywów związanych właśnie z lawendą i wystrój uliczek i bogata oferta wyrobów z tej rośny. Nawet w powietrzu wyczuwalny jest zapach lawendy !
Zakupy i pora ruszać dalej w górę biegu rzeki. O dziwo Tagliamento tutaj nie jest wyschnięte i nawet jakieś tam strużki wody płyną. Widocznie w okolicy Udine woda całkowicie zostało wypompowana przez człowieka na potrzeby gospodarcze,.
Miejscami trasa rowerowa ma zupełnie nową nawierzchnię.
Mijam się z wieloma rowerzystami. Jednak wszyscy jadą w przeciwnym kierunku. W końcu z góry jest łatwiej no nie ? 😉 Ogólnie to powiem tak, że śledząc relacje z pokonania tej trasy nigdy nie widziałem by ktokolwiek się pochwalił jazdą w przeciwnym kierunku w Alpy
A trasa sama w sobie jest ogromną atrakcją. Pokonuje się wiele tuneli i mostów. Widać, że często przeprowadzane są tutaj remonty. W końcu trasa Alpe-Adria posiada duży prestiż.
Im później tym mniej rowerzystów. W Chiusaforte muszę zjechać na chwilę z trasy. Jest to jak mi się wydawało ostatnia szansa by zrobić ostatnie dzisiaj zakupy. Tutaj na dawnej stacji kolejowej urządzono restaurację i odpoczywa kilkudziesięciu cyklistów.
Ale takich przystanków można trafić więcej.
Czasami uwagę przykuje jakiś pomnik upamiętniający poległych podczas Wielkiej Wojny.
Prognozy pogody jednak się sprawdzają. Nad górami zaczyna przybywać chmur. Na razie wygląda to niewinnie. Ciągle podążam w górę. Powoli nabieram wysokości. Mój kierunek to Tarviso.
W miejscowości Pontebba w przeszłości przebiegała granica pomiędzy Włochami i Austrią. Dzisiaj przypominają o tym kamienie milowe oraz tabliczka na moście.
Pogoda coraz bardziej się psuje. W dali zaczyna pomrukiwać... Co dziwne burza idzie z kierunku, z którego przyjechałem. Po 20-tej docieram do Tarviso.
Tutaj postanowiłem, że dalej kieruję się na Austrię. Kiedyś jechałem przez Słowenię, więc wypadałoby zobaczyć tym razem coś nowego. Inna sprawa to taka, ze powoli trzeba kalkulować z czasem i trasą tak by dotrzeć przed końcem urlopu do domu 😉
Pogoda niestety postanowiła mi przeszkodzić w dalszej jeździe. Jestem zmuszony rozwiesić płachtę w ekspresowym tempie bo właśnie nadciągnęła burza i zaczyna padać.
Burza jest gwałtowna, ale na szczęście szybko przechodzi i kieruje się na Masyw Mangrat. Radar pokazuje, że niezły był tam armagedon. I dobrze, że mnie oszczędziło. Dzisiaj bardzo wcześnie kładę się spać. Nie było sensu jechać dalej. Jest jeszcze jasno gdy bujam się w hamaku.
Do granicy z Austrią pozostało pięć kilometrów.
Mapka dzień 17:
Statystyki Dzień 17:
Dystans: 157,07 km
Czas jazdy: 10:19:10
Średnia: 15,21 km/h
Max: 43,11 km/h
Suma podjazdów: 978 m
Wys. max.: 869m n.p.m
cdn
Niech pada, może coś to da na tę katastrofę ekologiczną z tą rzeką.
OdpowiedzUsuń"osobliwa kaplica św. Michała na planie okręgu"-znaczy po prostu rotunda?
Pod rządami dyrektywy budynkowej jak będzie kolejne trzęsienie, to będą oczekiwać nie zwykłej rekonstrukcji, tylko neutralności klimatycznej!
Udine zwiedzałem, ładne. Zresztą jak większość miast we Włoszech.
OdpowiedzUsuńBardzo widokowy dzień.