Strony

niedziela, 2 lipca 2017

Czerwcowy weekend - Dzień 1 - Na południe... - 15.06.2017

Na długi czerwcowy weekend miałem pewien pomysł, Grzesiu miał również swoją wizję wypadu rowerowego. Okazało się, że ani jego ani też mój pomysł nie doczekają się realizacji. Wszystko przez mało optymistyczne prognozy pogody. Postanawiamy wybrać zupełnie co innego,  uderzamy na południe bo tam będzie najlepsza aura. Co, gdzie i jak dogadujemy dopiero dzień przed wyjazdem.




Tym razem jadę bez przygotowania. Nie chciało mi się nawet opon zmienić. Wrzucam kilka niezbędnych rzeczy do sakw, zabieram parę groszy do kieszeni no i obowiązkowo sprzęt foto ;)

Wyjątkowo tym razem wyruszamy w środę około 23 z Prudnika. Chcemy przejechać jak najwięcej kilometrów nocą bo na następny dzień zapowiadane są dość wysokie temperatury, a nocą powinno być przyjemnie chłodno. Jednak tak chłodno jak było w Niskim Jesioniku o świcie to żaden z nas się nie spodziewał ! Termometr wskazał całe 2,9 stopnia powyżej zera !

W Ołomuńcu jesteśmy około pół godziny przed wschodem słońca. Ekspresowy przejazd przez miasto i dalej kierujemy się już wzdłuż rzeki Morawa.



Wschód słońca zastaje nas gdzieś w trasie. Jak już zatrzymaliśmy się to można by było zjeść w końcu śniadanie ;)




Docieramy do miasta Tovačov. Całkiem niedawno tu byłem, ale wówczas pominąłem chociażby rynek. Zajrzałem tylko w okolice pałacu. Teraz też podjeżdżamy pod pałac by zrobić zdjęcia figurze św. Jana Nepomucena. Poprzednim razem nie dało się bo świętego obsiadła rodzinka i kierować w nich obiektyw trochę nie wypadało ;)



Rynek bez szału. Kilka renesansowych kamienic i ratusz w dość ubogiej formie. Na środku fontanna ze św. Wacławem z roku 1694. Pora jeszcze wczesna i większość placu skryte jeszcze w cieniu.



Pół godziny później jesteśmy w Kojetínie. Tutaj wypadałoby wypić pierwsze piwo podczas wyjazdu. Sklepy pootwierane bo w Republice Czeskiej Boże Ciało jest normalnym dniem. Robimy stosowne zakupy i siadamy na ławce na dość sporych rozmiarów rynku.


Piwo wypijam dość szybko. Resztę postoju chcę wykorzystać na objechanie okolicy. W centralnym miejscu głównego placu stoi słup mariański z lat 1704-1705.


W Kojetinie znajduje się druga najstarsza synagoga w Republice Czeskiej. Wybudowana w 1454 r. Jest jednocześnie jednym z najstarszych obiektów w mieście. Od 1953 roku służy husytom.


Główną świątynią w mieście jest barokowy kościół Wniebowstąpienia NMP.  Pierwotnie był on gotycki.


Ok, trzeba ruszać dalej. Pod dość dłuższym okresie przemieszczania się po względnie płaskich terenach trzeba przemierzyć Pogórze Litenczyckie(Litenčická pahorkatina). W większości są to tereny rolnicze. Wzniesienia niewysokie, ale dość upierdliwe krótkie i strome są tu podjazdy.


Koło wsi Věžky tuż przy drodze stoi jeden pomnik. Zwrócił on moją uwagę, więc się zatrzymuję. Upamiętnia on amerykańskiego pilota James E. Hoffman Jr. 22.08.1944 roku eskortował grupę Liberatorów lecących nad rafinerię paliw syntetycznych w Blachowni(obecnie dzielnica Kędzierzyna-Koźla). Nie wiadomo czy jego P51 Mustang został zestrzelony czy też była to kolizja z innym amerykańskim myśliwcem, który tego samego dnia rozbił się całkiem niedaleko.



W Morkovice-Slížany - kościół pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela. Kilka kroków dalej renesansowy pałac. Niedostępny dla ogółu dlatego zdjęcie zza ogrodzenia.



Kompletnymi zadupiami docieramy do miejscowości Střílky. Byłem tu w zeszłym roku, byłem tu też i w tym, ale tylko przejazdem. Ponoć warto odwiedzić tutejszy barokowy cmentarz. Wstęp dla turystów jest płatny 30 koron., A że akurat przechodzi jakiś remont można wspomóc prace dowolną kwotą ;)




Kościół Wniebowzięcia NMP z 1770 r.


Pałac w dalszym ciągu przechodzi remont.


Następnie szybki przejazd przez Koryčany do Kyjova. Już raz pominąłem to miasto, więc tym razem obowiązkowo zwiedzanie. Tradycyjnie skupiam się na okolicach starówki. Całkiem tu ładnie, ale panuje niemiłosierny zgiełk i ścisk. Część placu zajmują stragany z warzywami, ale to nie jest najgorsze. Gdzie tylko dało radę i nie ma zakazu to stoi samochód. Ogólnie jest to jeden wielki parking.




W rynku renesansowy ratusz z lat 1561–62.


Jest też niewielki renesansowy pałacyk, który wystawił Jan Kuna z Kunstatu w miejsce twierdzy stojącej wcześniej w tym miejscu.



Jedziemy do nieodległych Milotic. Droga zamknięta, ale rowerami da radę przejechać.  Przy drodze wiele czereśni, które właśnie dojrzewają. Korzystamy z okazji ;)


Perłą w naszyjniku morawskich pałaców barokowych jest obiekt w niewielkiej miejscowości Milotice. Leży on pośród plantacji winorośli i piwnic winnych regionu Słowacko, na morawskim szlaku winiarskim.



W miejscu dzisiejszego pałacu stał niegdyś średniowieczny zamek, przebudowany w XVI wieku na renesansowy pałac. Rozkwit pałacu w Miloticach nastał za K. A. Serenyiego, który na początku XVIII w. przybudował Milotice w stylu barokowym, tworząc z niego swoją letnią siedzibę reprezentacyjną.


Z całego areału pałacowego, na który składają się francuski ogród barokowy, bażanciarnia, oranżeria, ujeżdżalnia oraz stajnie, stworzył niepowtarzalny kompozycyjny zespół architektoniczny, który zachował się do dnia dzisiejszego.

W barokowych oranżeriach znajduje się stała ekspozycja rzeźby barokowej na Morawach.



Pora ruszać dalej. Jedziemy rewelacyjną ścieżką rowerową po dawnej linii kolejowej w kierunku miejscowości Mutěnice. Południowe Morawy słyną z wyrobu win. Widać to na każdym kroku. Pełno tu takich piwniczek gdzie przechowuje się wino.





Przejeżdżamy przez Čejkovice.


Za miejscowością przerwa na posiłek w cieniu dojrzałej czereśni. Temperatura daje już o sobie znać. Słupek rtęci osiąga przeciwny biegun aniżeli z rana. Namawiam Grzesia na przejazd totalnymi zadupiami wśród winnic i pól. Ładne widoki chociaż trzeba po eksplorować te tereny dokładniej w przyszłości ;)





Docieramy w końcu do Lednic. Przejeżdżamy przez bardzo rozległy park. Zatrzymujemy się pod letnią rezydencją rodu Lichtensteinów. Ten kompleks zwiedzałem dokładniej rok temu. Teraz tylko zimne piwko na ławce z widokiem na jeden z obiektów kompleksu wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO.



Kilka pamiątkowych fotek i jedziemy do nieodległych Valtic. Grzesiu robi zakupy, a ja focę barokowy kościół Wniebowzięcia NMP.


Później pod główną siedzibę rodu Lichtensteinów. Odwiedzamy na chwilę park.




Na najwyższym wzniesieniu w okolicy stoi kolonada. Byłem tu w zeszłym roku, ale pogoda wówczas była mało fotogeniczna ;) Teraz tylko kilka fotek i spadamy ku nieodległej granicy z Austrią.




Przez niewielkie miejscowości kierujemy się na Poysdorf.


Dalsza trasa taka trochę bez historii. Poruszamy się ścieżkami rowerowymi i drogami technicznymi biegnącymi wzdłuż głównej drogi. Gdzieś nam czas ucieka i trudno będzie dotrzeć do wyznaczonego na ten dzień celu czyli do Wiednia.




Co prawda normalnie pokonać 30 kilometrów rowerem byłoby niczym dla nas, ale nie gdy człowiek ma w nogach przeszło 300 km, a Grzesiu prawie 400 km ;)



Zjeżdżamy z głównej trasy i gdzieś na skraju lasu rozbijamy pierwszy biwak. Latają tu całe roje jelonków rogacz. Nigdy wcześniej niedane mi było widzieć tego żuka żywego, a tu tego więcej jak komarów ;)



Więcej zdjęć z tego dnia pod adresem:

 https://goo.gl/photos/ixHHrA33o3A3YvEf6

cdn...


10 komentarzy:

  1. Nawet nie wiedziałem, że w Tovacovie jest rynek ;) Kojetin tylko mijałem trzy dni po Tobie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, ja też nie wiedziałem :D

      A w Kojetinie warto się zatrzymać chociażby ze względu na synagogę. Jest też kirkut w północnej części miasta przy głównej drodze. Nie chciało nam się wracać bo tak przyjemnie się tam jechało z góry ;)

      Usuń
  2. Odnośnie Jelonka Rogacza... to ciekawe że go nie widziałeś u siebie. Nie jest częsty w naszej okolicy i na żywo też go nie widziałem u nas, ale za to widziałem dwa razy jego zdjęcia zrobione przez pracowników pewnej fabryki koło Nysy, bo wlatują w nocy na dobrze oświetloną halę takie sztuki i potem pracownicy mają zagwozdkę skąd taki bydlak, zresztą trudno je pomylić z jakimś innym owadem. Ale i tak pierwszy raz widziałem jelonka na Krymie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samice Jelonka widywałem dość często późnym majem w okolicy Góry Świętej Anny. Samca widziałem raz, ale było to ponad dwadzieścia lat temu i był już martwy ;)

      Usuń
    2. No niestety, sam wiesz jak to jest u nas z lasem, taki pędrak jelonka musi kilka lat gryźć celulozę ze starych drzew, pniaków, korzeni, a leśnicy jak robią porządki to zostaje goła ziemia, nawet gałęzie palą, co jest w sumie bezsensowne, bo i tak spróchnieją, a w takich stertach chowają się małe zwierzęta, nawet jeże zimują w czym takim. W lesie Niwnickim kiedyś było stanowisko storczyków, pięknie kwitły, potem wycieli drzewa i zaorali, storczyków już nie ma.

      A swoją drogą, to chyba po raz pierwszy zaprezentowałeś zdjęcia Czeskiego rynku na którym coś się dzieje. Zawsze nie był na takich zdjęciach ludzi.

      Usuń
    3. Kurde teraz tak wyczytałem, że Jelonek Rogacz jest w Polsce bardzo rzadki i zagrożony wyginięciem. Myśmy widzieli w jednym miejscu kilkanaście sztuk !

      Z tymi rynkami czeskich miast to różnie bywa. Przeważnie staram się fotografować gdy są puste, ale trafiają się i jakieś festyny, a nawet rozstawione na całej powierzchni wesołe miasteczka ;)

      Usuń
    4. No właśnie, zawsze miałeś na tych zdjęciach pusto. Do tego stopnia że można by było stwierdzić że Czesi na twój widok pochowali się w domach :P

      Usuń
  3. Taki spontaniczny wypad bez przygotowania jest rozsądny? Ja jednak bym wolał przygotować się na najgorsze

    OdpowiedzUsuń
  4. Wolę niczego nie planować. Dwa razy to zrobiłem i nic z tego nie wyszło. Szkoda czasu na planowanie. Przygotowania zawsze jednak tam jakieś są, ot wymienić łańcuch czy zmienić opony. Oczywiście człowiek zabiera ze sobą jakąś dętkę, szprychę czy też linkę ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękna relacja i super miejsca do zobaczenia :))))

    OdpowiedzUsuń