Strony

sobota, 15 września 2018

Rowerowy Eurotrip 2018 - Dzień 3 - Przez naddunajskie miasta ku Serbii - 16.07.2018

To była jedna z przyjemniejszych nocy spędzonych w hamaku. Temperatura bardzo odpowiednia ani za ciepło ani też za zimno. Przeważnie jest tak, że wieczorem jest zbyt ciepło by kłaść się w śpiwór natomiast o poranku wychładza się tak bardzo iż człowiek szuka dodatkowej bluzy bo tak się telepie z chłodu.
W dniu dzisiejszym dla odmiany ruszamy dość szybko od momentu zwleczenia się z hamaków. Chcemy zjechać nad jezioro by się tam wykąpać. Dlatego szybko zwijamy obóz i udajemy się nad wodę. Nad akwenem z przystanią na jachty i inne obiekty pływające jest sporych rozmiarów pole kempingowe. Namiotów stoi może ze dwa + jeden kamper. Kiedyś zapewne miejsce to tętniło życiem bo jest cała infrastruktura łącznie z kiblami i prysznicami. Jednak są one doszczętnie zniszczone. Teraz teren ten bardziej służy jako parking na samochody, których jest tu dość sporo. Zapewne to za sprawą imprezy którą wczoraj mijaliśmy.



Zażywamy kąpieli, jemy śniadanie. Ja swoje czynności kończę dość szybko. Grzesiowi zajmuje to przynajmniej dwa razy tyle czasu, więc na spokojnie mogę wysłać Igora na rekonesans ;)



 



Przez Velence szybciutko śmigami i odbijamy na Adony. W jakiejś niewielkiej miejscowości pauza na zakupy i konsumpcję piwa.


W miejscowości Pusztaszabolcs ciekawy egzemplarz parowozu ustawiony jako pomnik na tamtejszej stacji kolejowej.


Z Adony wyjeżdżamy krajową"szóstką", a tam okazuje się, że jest zakaz jazdy rowerem. Nie ma możliwości by gdziekolwiek odbić jesteśmy zmuszeni wrócić się przez niemal całe miasto i pojechać w kierunku miejscowości Perkata. Po kilku kilometrach odbijamy na szlak pieszy czerwony. Jedziemy wzdłuż pól kwitnących słoneczników.



Jedziemy kilka kilometrów trasą rowerową do Dunaújváros. Jest ono jednym z najnowszych miast w kraju. Zostało wybudowane w latach pięćdziesiątych w czasach industrializacji kraju pod rządami socjalistów jako nowe miasto i przez dziesięć lat nosi ono nazwę Sztálinváros ;)





Jednak obszar ten był zamieszkany już w czasach starożytnych. Kiedy to zachodnie Węgry były prowincją rzymską pod nazwą Pannonia, w tym miejscu stał obóz wojskowy i miejscowość Intercisa. Węgrzy podbili ten obszar na początku X wieku.

Na mapie pozaznaczane są w mieście jakieś stanowiska archeologiczne, więc warto byłoby może tam podjechać.
Próbujemy dotrzeć do muzeum kamienia z czasów Rzymskich. Na ogrodzonym terenie dość sporo tego zgromadzono. Niestety zwiedzanie po wcześniejszym umówieniu się telefonicznie... pozostaje mi wykonać kilka zdjęć zza płotu :/






Grzesiu nie był tym zainteresowany. Wolał widok wieży ciśnień i jak stwierdził jeszcze takiej wykurw... wielkiej nie widział ;)

Szukamy innych pozostałości po Rzymianach. Na kilka kamieni można natrafić niedaleko kortów tenisowych...



Dosłownie pomiędzy blokami mieszkalnymi znajdują się z kolei pozostałości jakiejś fabryki lub łaźni...



Na deptak biegnącym po wysokim brzegu Dunaju robimy przerwę na conieco ;) Wszędzie pełno pomników czy też innych rzeźb.





Jedziemy dalej na południe. Mijamy ogromną hutę, równie wielkie zakłady papiernicze i dosłownie zadupiami próbujemy się dostać do widocznego z dala mostu autostradowego przerzuconego nad Dunajem. Gdzieś po drodze mijamy kilkudziesięciu uchodźców koczujących w cieniu drzew.

Mostem wiedzie ścieżka rowerowa, którą przejeżdżamy na drugi brzeg.




Kontynuując jazdę wyznakowaną rowerówką naddunajską docieramy do miejscowości Apostag. Okolice wsi zamieszkane były już około 6 tyś. lat temu o czym świadczą prowadzone w przeszłości wykopaliska archeologiczne. Obecnie większość zbytów pochodzi z okresu Baroku.



Są też pozostałości po XII wiecznej rotundzie.



Na naszej trasie następnie jest Solt. Grześ zostaje przy głównej trasie, a ja robię objazd okolicy.








Późnym popołudniem docieramy do ciekawego miasta, którym jest Kalocsa. Jedno z najstarszych miast Węgierskich. Arcybiskupstwo od X wieku i jest drugim po Esztergomie na Węgrzech. W 1001 biskup Anastazy-Astryk koronował tu pierwszego króla Węgier - Stefana I Świętego.


Z ważniejszych zabytków to dumnie stojąca, barokowa katedra czy też pałac arcybiskupi.




Ścisłe centrum całkiem ładne. Sporo tam zieleni.




Aha i jeszcze jedno...  Kalocsa to ojczyzna papryki co roku pod koniec lata odbywa się tu Festiwal Papryki.

Chcą przejechać w dniu dzisiejszym jeszcze trochę kilometrów decydujemy się jechać dalej drogą krajową. Tak tuż przed zachodem słońca docieramy do miasta Baja.

Baja to spokojne miasteczko. Centrum miasta stanowi rozległy, wybrukowany i otoczony z trzech stron zabytkowymi budowlami rozległy rynek (Szent-háromság tér). W jego centrum stoi barokowa kolumna Świętej Trójcy, która wedle źródeł jest najstarszą budowlą miasta. Pozostałe ważne zabytki  to m in. imponujący budynek Ratusza (dawny Pałac Grassalkovicha), barokowa serbska cerkiew parafialna, neoklasycystyczna synagoga.







W mieście tym podziwiamy zachód słońca...


... i jedziemy dalej. Jeszcze dzisiaj mamy w planach przekroczyć granicę z Serbią. Żaden to wyczyn bo do przejścia pozostało nam 30 kilometrów. Granicę przekraczamy gdy jest już zupełnie ciemno. Robimy pamiątkowe zdjęcia i rozpoczynamy swój debiut w tym państwie ;)


Po przekroczeniu granicy zeszło z nas powietrze i mimo wcześniejszych zamiarów postanawiamy wcześniej zakończyć dzień. Z wyszukaniem miejscówki na biwak jest mały problem. Mapy internetowe okolicy są bardzo kiepskie. Grzesiu musiał wykarczować trochę krzaczorów by rozwiesić hamak. Ja miałem lenia i po prostu walnąłem się na płachtę biwakową obok na trawie ;)

Po tym dniu czułem większe zmęczenie jazdą aniżeli pierwszego dnia gdy dystans był nieporównywalnie większy. Wydaje mi się, że przyszedł pierwszy kryzys podczas tej wyprawy. Taka kolej rzeczy jest czymś normalnym ;p




No i na koniec link do bogatej galerii:

https://photos.app.goo.gl/v9vNA27cVpzXQDyv9


cdn...

 Natomiast kolejna część relacji pod tym ==>LINKIEM<==


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz