Strony

wtorek, 14 listopada 2023

Rowerowy Eurotrip 2023 - Dzień 9 - 04.07.2023

 Noc mija spokojnie, ale tylko tak do około trzeciej w nocy. Ze snu wybudza mnie ukąszenie w twarz. Za chwilę kolejne i następne i jeszcze jedno. Nad głową zaczyna się kotłować od komarów. Bzyczą tak głośno, że uszy bolą. Próbuję się przykryć tak by mnie nie dopadły. Wówczas jest mi tak gorąco, że oddychać nie jestem w stanie. Po kilkunastu minutach bezskutecznej walki poddaję się i postanawiam się ewakuować z tego miejsca jak najszybciej. Podczas zwijania wszystkiego ciągle jestem kąszony. Czuję, że puchnie mi twarz.... 😕 Jak żyję nie spotkałem się z tak agresywną chmarą komarów. Atakowały mnie do momentu aż zacząłem zjeżdżać z przełęczy i osiągnąłem trochę wyższą prędkość. I pomyśleć, że w domu został hamak z moskitierą, którego tylko raz zabrałem na wyprawę. Zrezygnowałem z niego bo wydawało mi się, że jest za ciężki. Teraz mam nauczkę i więcej tego błędu nie popełnię. Moskitiera na takich tripach jest obowiązkowa !

Jest bardzo gorąco na na porę poprzedzającą świt. Powoli zaczyna jaśnieć horyzont i o dziwo udaje mi się dostrzec na niebie obłoki srebrzyste !



Do tego mamy właśnie księżyc w pełni i jest bardzo jasno. Postanawiam zrobić bardzo wczesne śniadanie w oczekiwaniu na wschód słońca. Wczesne bo to dopiero piąta rano 😉 Zatrzymuję się przy niewielkim poletku słoneczników. Ładnie to wygląda. Cała okolica pozbawiona niemal zupełnie drzew. Gdzieś tam widać jakieś pastwiska. Ogólnie krajobraz przypomina taki bardziej stepowy. Połączenie pola słoneczników i zachodzącego księżyca w pełni dla mnie rewelka !




Wschodzi słońce.


A ja wjeżdżam w gęstą mgłę na dłuższy okres czasu. Przychodzi mi pokonać kilka niedługich, ale mimo wszystko dość wymagających podjazdów. Do Konstancy mam coraz bliżej 😉



Z biegiem czasu zaczyna się coraz bardziej wypogadzać. Krajobraz również się zmienił. Teraz mam wkoło zalesione wzgórza. Zdaje się, że przeważają tam lasy z lipą. Teraz jest sezon bo mijam setki uli na platformie ciężarówek stojących gdzie tylko się da.




Przy drodze rosną samosiejki konopi 😁


Ponownie zmienia się krajobraz. Tym razem na typowo rolniczy. Jadę przez wzniesienia z ogromnymi połaciami zbóż. Właśnie trwają tu żniwa.





Gdzieś tam w kierunku wschodnim widoczna jest już tafla morza Czarnego. 

Zjeżdżam z drogi krajowej na jakąś boczną w miejscowości Mihai Viteazu. Szukam sklepu, ale z tym jest problem, a wody powoli zaczyna mi brakować. Wypytałem miejscowych o sklep i kazali podjechać głębiej w miejscowości Istria. W ten sposób znalazłem się zupełnie przypadkowo pod ciekawym kościołem. Obiekt powstał w XIX wieku jeszcze za panowania Imperium Osmańskiego i jest unikatem w skali kraju. W 1857 roku mieszkający tu Bułgarzy starali się o pozwolenie na wybudowanie świątyni. Kościół musiał spełniać pewne rygorystyczne zasady budowlane narzucone przez Turków. Świątynia nie mogła być wysoka. Drzwi wejściowe nie mogły być wyższe od okien. Nie mogła też posiadać wież, dzwonnicy ani dzwonów. Jego zewnętrzna bryła nie mogła wskazywać na to, że wewnątrz znajduje się miejsce kultu chrześcijańskiego. W związku z tym podjęto decyzję o „zakopaniu” kościoła, aby stworzyć w środku znacznie większą przestrzeń, nie naruszając przy tym narzuconych specyfikacji osmańskich. Budowę budowli ukończono w 1860 r.







Osiem kilometrów na wschód nad brzegiem jeziora znajdują się ruiny greckiego miasta Histria. Oficjalnie to najstarsze miasto założone na obecnych terytoriach Rumunii. Tam niestety nie dotarłem bo o istnieniu tego miejsca dowiedziałem się już po powrocie do domu 😋 



Sklep znalazłem dopiero w następnej miejscowości. Docieram tam już z zerwaną linką przedniej przerzutki. Po zakupach usuwam defekt pod sklepem. Linka przerzutki obowiązkowo musi być w częściach zapasowych na takich wyjazdach. To zaledwie kilka gram, a może nam uratować dupsko bo nie trzeba szukać sklepu rowerowego 😉




No i jeszcze jedno. Jadę już od dłuższego czasu po będącej w remoncie drodze. Asfaltu nie ma przez kilkanaście kilometrów. 

W Corbu zatrzymuję się w restauracji na obiad. Podładuję sobie też odrobinę sprzęt elektroniczny. Jestem jedynym klientem 😉


Przede mną Konstanca. Najpierw jadę przed przedmieścia gdzie stawia się przede wszystkim na turystykę. Tutaj znajduje się sławna rumuńska Riwiera czyli ośmiokilometrowa piaszczysta plaża. Aktualnie buduje się tu przepotężne hotele, których jeszcze kilka lat wcześniej w ogóle bym nie kojarzył z Rumunią.





Mój cel to przede wszystkim zwiedzenie Konstancy. To właśnie tu chciałem dotrzeć nad brzeg Morza Czarnego.




Konstanca to miasto portowe. Drugi największy ośrodek miejski w Rumunii. Jego historia sięga czasów starożytnych gdy to greccy koloniści założyli tu osadę o nazwie Tomis. Na początku IV p.n.e. nowo powstałą dzielnicę nazwano na cześć cesarza Konstantyna Wielkiego.

Historia miasta jest bardzo burzliwa. Po Grekach przyszli Persowie, którzy doszczętnie miasto zniszczyli. Następnie nastał okres panowania cesarstwa rzymskiego, a po jego upadku przyszli Bizantyjczycy. Następnie Turcy i Bułgarzy..... W XV wieku była to tylko prowincjonalna wioska rybacka. Dopiero w XIX wieku zyskało sporo na znaczeniu po tym jak został wybudowany tu port.





Pomimo bogatej i wielowiekowej historii zachowało się tu jednak niewiele zabytków. Po starożytnym Tomis zachowały się nieliczne artefakty rozlokowane po muzeach. Również zobaczymy wystawę na świeżym powietrzu w parku archeologicznym, ale to już z czasów rzymskich.









Po najstarszej części miasta mam lokalnego przewodnika na rowerze, który mnie prowadzi po różnych zakamarkach pokazując co ciekawsze zabytki 😊


Głównym placem najstarszej części miasta jest Plac Owidiusza. Bardzo oszpecony otaczającymi go blokami. W centrum stoi charakterystyczny budynek muzeum. A przy nim porozstawiane stragany ze starociami. Kręcąc się po okolicy natrafimy na synagogę z XIX wieku.

 






Z tego samego wieku jest katedra Piotra i Pawła.

Jest wiele świątyń tym meczety z tzw. Wielkim Meczetem -  Meczet Mahmuda (Mahmudiye Camii).



Co kawałek natrafimy na jakieś odsłonięte fundamenty mówiące o tym jak starą osadą jest Konstanca.


Symbolem miasta jest stojące na nabrzeżu Kasyno w stylu art nouveau lub jak kto woli secesyjny. Aktualnie całe w remoncie......




Na zwiedzaniu miasta sporo czasu mi zeszło, ale to był mój cel tej wyprawy 😉 Nakupowałem jakiś niedrogich pamiątek i powoli kierowałem się na południowe obrzeża miasta. Jeszcze nie wiedziałem gdzie się dokładnie będę kierować i jaki będzie mój kolejny cel. Dopiero tak naprawdę następnego dnia zasiadłem na dłużej przy mapie i zdecydowałem gdzie mniej/więcej będę jechać w następnych dniach.



Jest też już bardzo późno bo zbliża się zachód słońca. Na szczęście w kierunku południowym dość szybko wyjeżdżam z aglomeracji. Jeszcze wpadam na ostatnie zakupy gdzieś na przedmieściach i zjeżdżam na drogę DN38. Tą właśnie drogą chcę dotrzeć do granicy z Bułgarią. Ale to dopiero dnia następnego. Mimo, że chciałem dzisiaj jeszcze trochę kilometrów pokonać to jednak gdy zaszło słońce wszystkiego już mi się odechciewa i zaczynam kombinować gdzieby tu się rozbić na noc. A tu jest spory problem bo według mapy nigdzie w najbliższej okolicy nie ma żadnego, nawet najmniejszego zagajnika. Cała okolica to pola uprawne. Trzeba będzie improwizować i zrobić sobie namiot gdzieś w szczerym polu 😜


I tak też robię. Nawet światła jeszcze nie musiałem zapalać. Udaje mi się rozbić biwak za dziennego światła. Tego dnia pokonałem najmniejszą sumę kilometrów jednego dnia. Już nie mogę sobie na takie słabe wyniki pozwolić 😉

Statystyki Dzień 9:

Dystans: 164,35 km
Czas jazdy: 10:09:46
Średnia: 16,17 km/h
Max: 52,94 km/h
Suma podjazdów: 917 m
Wys. maks: 261 m n.p.m.

Mapki z dnia dziewiątego nie mogę pominąć 😉



cdn


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz