Bardzo wcześnie jadę busem do Wrocławia gdzie zgarnia mnie Artur. Na szlak ruszamy z Jakuszyc. Mamy niestety nieaktualne mapy, na których zaznaczony jest jeszcze stary przebieg szlaku zielonego. Idziemy więc za starymi oznaczeniami kilka kilometrów aż trafiamy na ten nowy wytyczony w 2011 roku.
Pogoda całkiem znośna. W każdym bądź razie lepsza aniżeli ta, którą zapowiadali na ten dzień. Przy szlaku sporo maślaków, a zbieracze borówki trzebią krzewy.
Podążamy w kierunku Hali Szrenickiej. O ile na szlaku zielonym spotykamy zaledwie kilka osób o tyle już na drodze z Hali Szrenickiej ku samej Szrenicy dreptaniną tłumy.
W schronisku na Szrenicy robimy przerwę na piwo. Dobrze, że przyniosłem je ze sobą bo kolejka do bufetu ze 30 osób !
Krótka sesja foto ze szczytu i ruszamy w dalszą drogę. Naszym kolejnym celem jest Vosecka Bouda. Przechodzimy obok formacji skalnej "Trzy świnki" i kawałek dalej odbijamy na szlak żółty ku schronisku.
Tutaj już znacznie mniej turystów i możemy się napić piwa ;)
Następnie zielonym szlakiem idziemy ku Labskiej louce. Chmury niestety ponownie obniżają pułap. Najwyższe szczyty są już zasnute obłokami. Jedynie odległa Černá hora jest jeszcze skąpana w słońcu.
Od skrzyżowania szlaków "U čtyř pánů" idziemy w kierunku szczytu Kotel. Okrążamy go wchodząc na moment w chmurę.
Teraz kierujemy się do Vrbatovej boudy. Mijamy pomnik najbardziej znanych ofiar Karkonoszy - Hanča i Vrbaty. Vrbatova bouda okazuje się być zamknięta o tej porze :(
Idziemy więc czerwonym szlakiem w kierunku Labskiej boudy. Przy niedawno wyremontowanym szlaku stoi kilka pomniczków upamiętniających ofiary gór. Im bliżej Labskiej boudy tym szlak jest w coraz gorszym stanie. O ile początkowo są barierki z łańcuchami o tyle dalej już łańcuchy zastąpione są czymś co wygląda jak pocięty wąż strażacki ;)
Przechodzimy obok Pančavskiego wodospadu i kilkanaście minut później docieramy do górskiego paskudztwa - Labskiej Boudy.
Termometr przy wejściu wskazuje zaledwie 3,7 stopnia Celsjusza.
Jesteśmy już odrobinę głodni, więc decydujemy się mimo wysokich cen, że jemy tu kolację. Na stół trafiają knedle z borówkami. Ładnie wyglądają, ale to ich jedyna zaleta. Jeszcze nigdy nie jadłem ta niesmacznych knedli z borówkami :(
Opuszczając obiekt kierujemy się ku źródłom Łaby. Chmury znacznie obniżyły pułap i od teraz idziemy w gęstej mgle.
Od źródeł idziemy na Śnieżne Kotły, stamtąd już GSS na Czarną Przełęcz gdzie w planach jest nocleg w wiacie po czeskiej stronie. Na nasze nieszczęście wiata jest już zajęta. Postanawiamy wrócić pod przekaźnik nad Śnieżnymi Kotłami. Po drodze zabieramy widzianą wcześniej płachtę uznając, że się nam przyda.
Płachta się przydała bo im później tym woda z chmur coraz bardziej się kondensowała na budynku dawnego schroniska i kapało nam na głowy. Miałem nawet wrażenie, że spadło na mnie kilka drobinek lodu ;)
Mimo niskiej temperatury spało się całkiem dobrze po dniu, w którym przemierzyliśmy prawie 27 km :)
Nazajutrz wstajemy skoro świt i szybko się zbieramy do drogi. Jest gęsta mgła i widać zaledwie na kilkanaście metrów. Ponownie trawersujemy GSSem Wielki Szyszak idąc w kierunku Czarnej Przełęczy. Lokatorzy wiaty też już wstali ;)
W gęstej mgle zdobywamy kolejno Czeskie Kamienie i Śląskie Kamienie.
Podążając ciągle szlakiem czerwonym kierujemy się ku Przełęczy Karkonoskiej. Obok ruin Petrovki chwila przerwy. Na przełęczy jesteśmy o 9-tej. Właśnie wysypał się tłum turystów na szlak z autobusu. My idziemy do schroniska Odrodzenie na planowane śniadanie.
Po śniadaniu wracamy przez przełęcz Karkonoską do pozostałości po Petrovce. Tam zmieniamy szlak na ten o kolorze niebieskim. Wielu turystów dziś na szlaku. Docieramy do formacji skalnej Ptačí kámen. Pogoda zaczyna się poprawiać. Były nawet momenty gdy zza chmur wyjrzało słońce.
Schodzimy do Brádlerovy boudy gdzie przerwa na piwo i herbatę. Następnie szerokim duktem do Martinovki. Tam tylko podbijam pieczątkę i idziemy dalej zielonym szlakiem w kierunku Labskiej boudy. "cudo architektury" mijamy szerokim łukiem i podchodzimy na Śnieżne Kotły. Chwilę wcześniej odbijamy do źródełka gdzie robimy kolejną przerwę.
Następnie w planach mamy zejście na halę pod Łabskim Szczytem do tamtejszego schroniska. Gdy schodziliśmy w dół pogoda się poprawia. Gdzieś tam na horyzoncie widoczne są odlegle obiekty po niemieckiej stronie. W głowie zapala się lampka... Zmieniamy plany i uderzamy ponownie na Szrenicę !
Szybkim tempem zdobywamy szczyt gdzie rozkładany się ze sprzętem. Zaplanowane mamy 20-30 minut na zdjęcia bo czas nas już goni, a właściwie mnie bo o 19:15 mam busa z Wrocławia do domu. Sesja foto nam się przeciągnęła i wiedziałem już że nie zdążę na tego busa, ale warto było bo aura wynagrodziła nam mijające dwa dni w górach :)
Były super widoczne elektrownie węglowe po niemieckiej stronie o czym pisałem już w poprzednim wpisie. Po polskiej stronie też było nie najgorzej. Legnica, Lubin czy nawet odległy o ponad 100 km Wrocław były widoczne.
Na południe już odrobinę gorzej, ale i dało radę "wyciągnąć" Czeskie Średniogórze z Milešovką :)
Gdy zaspokoiliśmy już głód dalekoobserwacyjny rozpoczynamy zejście do Jakuszyc szlakiem zielonym. A pogoda na koniec dnia coraz lepsza.
Tym razem idziemy już nowym przebiegiem szlaku zielonego przez Owcze skały. Końcówka to długie i monotonne dreptanie szeroką drogą leśną. Już tak bardzo nam się nie śpieszy bo wiadome było, że nie zdążę na czas do Wrocławia.
Asfaltem około 1,5 km do pozostawionego na parkingu samochodu i spokojna jazda do Wrocławia gdzie mam jeszcze jeden, ostatni bus do Głuchołaz o 21:35 :)
Pogoda może była nieszczególna, ale nie o to chodziło podczas tego wypadu. Ważne było się poruszać, a że przy okazji udało się z widocznością na sam koniec to tylko zwiększyło nasze zadowolenie całym wypadem :)
A i jeszcze jedno. Drugiego dnia pokonaliśmy 31,1 km.
I cała galeria: LINK
Taki "Tucznika" jak ja zrobił 58 km po Karkonoszach, dobry wynik, a mówiłem że pierwszego dnia zrobiliśmy około 30 km :)
OdpowiedzUsuńDodam od siebie że z całego wyjazdu najbardziej zapamiętam te knedle, pół cukierniczki wysypałem żeby je zjeść :) Najlepsza była w nich posypka o smaku korzennym, niestety było jej mało, i szybko się skończyła.