Plan by odwiedzić Karkonosze w jeszcze zimowej scenerii był już od dawna. Wyczekiwałem tylko odpowiedniej pogody. Teraz po czasie trochę żałuję, że nie zdecydowałem się by pojechać już w piątek bo te najlepsze warunki były o poranku w sobotę gdy ja byłem dopiero w drodze. Po raz pierwszy decyduję o tym by w Karkonosze dojechać pociągiem i to był bardzo dobry wybór. Pociąg relacji Wrocław - Szklarska Poręba bardzo czysty i wygodny. Czasami osiągał prędkość dochodzącą do 130 km/h. I co najciekawsze, na miejsce dotarł według rozkładu co do minuty !
Będąc już na miejscu wita mnie widok ośnieżonych szczytów. Za niedługi czas będę tamtędy wędrować..., ale najpierw stosowne zakupy w markecie i obiad w knajpce.
Tym razem moim celem jest szlak koloru żółtego do schroniska pod Łabskim Szczytem. Lasem idzie się całkiem przyjemnie(przynajmniej do momentu aż nie pojawia się śnieg). Wraz z nabieraniem wysokości pojawiają się pierwsze płaty śniegu.
Od skrzyżowania "Stara droga" śniegu już duże ilości. Droga jest jednak odśnieżona, a mimo to idzie się kiepsko w rozmiękłym śniegu. W lesie dodatkowo jest jedno wielkie lodowisko.
Mijam wiele osób schodzących z góry. Większość zalicza glebę ;) Chwilę wcześniej widzę skuter z saniami załadowany maksymalnie bagażami jadący w dół.
Przy skale "Wahadło" przerwa na piwo.
Stąd już niedaleko do schroniska pod Łabskim Szczytem. Tutaj temperatura odczuwalna jest znacznie niższa. Zasługa to silnego wiatru, który zamiata śnieg z grani kompletnie zasypując szlak.
Szlak żółty dalej jest zamknięty ze względu na możliwość wystąpienia lawin. Idę więc w kierunku Szrenicy. Wiatr sypie śniegiem w oczy. Kiepsko się idzie po oblodzonym szlaku.
Na Szrenicy kilka "klasycznych" kadrów i idę do schroniska. O tej godzinie kompletne pustki, więc zamawiam naleśniki i piwo. Trochę się zasiedziałem i jest już późno. Ruszam więc w kierunku Śnieżnych Kotłów bo tam w okolicy mam w planach obejrzeć zachód słońca. Problem w tym, że od zachodu zaczyna siadać już pogoda. Ponoć tamtego weekendu nad tą część Europy nawiało pyłu znad Sahary :/
Nie było czystego zachodu słońca. To schowało się odrobinę wcześniej za chmury...
Kilka fotek Kotłów i idę na nieodległy Wielki Szyszak. Na szczycie spędzam dość długo czasu. Oczekuję aż na niebie pojawiają się pierwsze gwiazdy, a w dolinach rozświetlą się światła miejscowości. Od teraz tak naprawdę zaczyna się to po co tutaj przyjechałem, czyli nocna fotografia.
Gdy było już zupełnie ciemno wracam na szlak i podążam w kierunku przełęczy Karkonoskiej.
Zanim jednak tam dotrę w planach mam przynajmniej jedną dłuższą sesję foto przy Śląskich Kamieniach. To jedna z fajniejszych formacji skalnych w Karkonoszach gdzie bardzo lubię wracać.
Około 23 docieram na przełęcz Karkonoską, miejsca które mimo już późnej pory tętni życiem. Ja jednak idę dalej czerwonym szlakiem pod "Słonecznik"...
Ten odcinek pokonuję jednak bardzo długo. Przejście tamtędy w tych warunkach było bardzo niebezpieczne. Nawiany śnieg spowodował iż ścieżka była zupełnie nieprzetarta, a ujemna temperatura sprawiła że zmrożona skorupa stwarzała ogromne problemy w posuwaniu się naprzód. Kilkukrotnie zaliczyłem wywrotkę, a raz nawet ujechałem kilka metrów w dół...
Po niemal dwóch godzinach docieram pod "Słonecznik". Tutaj mam zaplanowaną najdłuższą sesję foto.
W planach miałem wykonać kilka ciekawych ujęć i następnie uderzyć na wschód słońca na Śnieżkę. Widząc jednak co się dzieje z pogodą odpuszczam Śnieżkę i decyduję o obejrzeniu ewentualnego wschodu właśnie z tego miejsca. Bo ileż można oglądać ten spektakl z najwyższego szczytu Sudetów ? ;)
Po zdjęciach wbijam na 3 godziny w śpiwór. Postanawiam, że tym razem nie wychodzę z ciepłego śpiwora przed samym wschodem bo te warunki nie zwiastują zbyt ciekawego spektaklu o świcie. O świcie temperatura zaczyna bardzo szybko rosnąć. O ile kładąc się spać był jeszcze lekki mrozik, to wstając jest już kilka stopni na plusie i z biegiem czasu słupek rtęci będzie już szedł tylko w górę.
I tak jak się spodziewałem, warunki kiepskie, ale jednak jakiś tam wschód słońca był. Okazuje się, że tarcza słoneczna wynurza się za Ślężą.
Następnie słońce chowa się za wcześniej wypomniany pył, który nawiało znad Sahary. Nawet ciekawie to wyglądało ;)
Idę nieśpiesznie wzdłuż kotłów Małego i Wielkiego Stawu w kierunku Śnieżki. Tempo mam bardzo niskie bo nigdzie mi się nie śpieszy. Autobus z Karpacza mam po 14-stej.
Na Równi pod Śnieżką mijam się z pierwszymi dziś turystami. Wysoka temperatura powoduje rozmiękczenie śniegu. Coraz ciężej mi się stąpa.
Finałowe podejście na Śnieżkę już obowiązkowo w rakach. Ścieżka bardzo wyślizgana. Niby są tam łańcuchy, ale obecnie te tylko miejscami ledwo wystają ze śniegu ;) Wystarczyłaby chwila nieuwagi i człowiek mógłby się zatrzymać kilkaset metrów niżej...
..., a na Śnieżce jak to na Śnieżce, sporo turystów. Oczywiście o tej godzinie wszystko za sprawą kursującej już kolejki z Peca pod Śnieżką. Tym razem na szczycie spędzam rekordowo krótki czas. Kilka zdjęć na panoramę i schodzę w kierunku Czarnego Grzbietu. Po drodze przerwa na posiłek na wystającej skałce.
Przez Czarny Grzbiet idzie się bardzo kiepsko. Śnieg rozmiękły i stopy w najlepszym wypadku zapadają się po kostki. Oj będzie dzisiaj chlupać w butach ;)
Turystów na szlaku coraz więcej. Wszyscy podążają jednak w przeciwnym kierunku. Tylko jedna para schodzi tak jak ja w kierunku chaty Jelenka. Już niemal do samego Karpacza będziemy się ciągle nawzajem wyprzedzać ;)
Zejście ze Svarovej daje nieźle popalić. Jest stromo i dwukrotnie zjechałem na tyłku przez nieuwagę. Raz wpadłem po pas w śnieg gdy zboczyłem kawałek z wydeptanej ścieżki.
Pierwotnie chciałem wstąpić do Jelenki na piwo. Jednak tempo marszu sporo mi spadło i zachodziła obawa iż mogę nie zdążyć na autobus. Schodzę dalej bez postoju na Sowią przełęcz.
Z przełęczy pozostaje mi około 7 km do przystanku. Muszę jednak przyśpieszyć kroku by zdążyć na ten najlepiej skomunikowany autobus do Jeleniej Góry.
W lesie jednak małe zdziwienie ponieważ szlak jest w dalszym ciągu bardzo mocno zmrożony, a zejście jest bardzo strome. Na szczęście im niżej tym śniegu mniej. W końcu docieram do miejsca gdzie po białym nie ma już śladu.
Docieram do Karpacza. Ostatnia część marszu od Kruczych skał jest dla mnie trudna. Na prawej stopie zrobił mi się odcisk, który bardzo doskwiera. "Rzutem na taśmę" docieram do najniżej położonego przystanku w Karpaczu tuż przy skrzyżowaniu na Kowary. Udało mi się zrzucić ciężki plecak z ramion gdy podjeżdża autobus...
Tak jak wspomniałem wcześniej, bardzo mi zależało właśnie na tym połączeniu. Jest ono dla mnie bardzo wygodne mimo dwóch przesiadek :)
Po niespełna 5,5 godz. docieram do domu. Warunki może i nieszczególnie dopisały, ale pogoda bardzo ładna i z tego jestem zadowolony. Podobnie jak z pokonanego dystansu, który wyniósł około 46 km :)
... jeszcze tam wrócę... ;)
Galeria ze sporą ilością zdjęć pod pod tym linkiem.
https://picasaweb.google.com/117901767401578298989/6273838725762473073?authuser=0&feat=directlink
Wg mnie warunki dopisały. Nie często można zobaczyć pył znad Sahary ;)
OdpowiedzUsuńA rowerem na Przełęcz Karkonoską się nie wybierasz?
OdpowiedzUsuńW najbliższym czasie nie mam w planach. Kiedyś już byłem. Ale kto wie ;)
UsuńA więc jednak :) to powiedz jak się podjeżdżało kiedyś? Szczególnie w porównaniu z Pradziadem. Zakładam, że będe mieć już trochę lepszy rower.
UsuńZależy od której strony. Od południa poezja. gładziutki asfalcik i nachylenie podobne jak na Pradziada. Od północy jest znacznie ciężej. Nachylenie dochodzi do 30 %, a asfalt jest kiepskiej jakości. Jest to najtrudniejszy podjazd asfaltowy w Polsce ;)
UsuńJak będziesz się kiedyś wybierać to daj znać wcześniej.