Strony

piątek, 11 listopada 2016

Masyw Śnieżnika 14/15.10.2016

Wypad zaplanowany z dużym wyprzedzeniem. Inicjatorką całego zmieszania była Skadi. Miał to być z założenia wypad rowerowy z kursem fotografii nocnej ;)


Oczywiście gdy plany były jeszcze w powijakach było ciepło i nikt się nie spodziewał, że miesiąc później w górach będzie leżał już śnieg ;) Oczywiście przyjęliśmy możliwość zmiany planu. Ostatecznie postanowiliśmy zerkać na prognozy pogody i o tym gdzie pojedziemy decyzję podejmiemy w ostatniej chwili.

Zbliża się termin wypadu, a w prognozach nie ma nawet najmniejszej nadziei na poprawę pogody.... Od dwóch tygodni szaro i bardzo często pada deszcz. Temperatura sporo poszła w dół i wysoko w górach spadł pierwszy śnieg. Decydujemy, że mimo wszystko jedziemy na Śnieżnik, ale rezygnujemy z rowerów...

Zgarnia mnie Skadi w piątek po pracy. Dość dużo czasu zajmuje nam dotarcie do Stříbrnic. Jest to niewielka miejscowość u podnóża Śnieżnika po czeskiej stronie. Pogoda dzisiaj nieszczególna, ale sądzę, że i tak najlepsza od 2 tygodni. Jednak na zachód słońca ze szczytu nie ma o liczyć. Idziemy nieśpiesznie szlakiem żółtym. Na samym początku strome podejście do chaty Návrší.


Tu chwila na złapanie oddechu i dalej już "górską autostradą". To prawie trzy kilometry szeroką szutrową drogą do granicy rezerwatu. Po drodze nawet znośne widoki w kierunku Wysokiego Jesionika.





Od przełęczy Stříbrnická jest bardzo mokro i zalega tu już sporo topniejącego śniegu. Im wyżej podchodzimy tym jest go więcej. Dodatkowo coraz bardziej daje się we znaki silny wiatr.


Właśnie ze względu na ten porywisty wiatr rezygnujemy ze zdobycia szczytu. Dziś skoncentrujemy się na symbolu Śnieżnika - słoniu. Ze względu na kiepskie warunki i cholernie silny wiatr decydujemy się zająć jeden z pokoi w schronisku księcia Liechtensteina..., a w zasadzie w podpiwniczeniu tego co z niego zostało ;)

Wysoka temperatura powoduje, że śnieg szybko topnieje i przesiąka strop. Rozważnie zabrałem płachtę biwakową, która teraz bardzo się nam przydaje. Trochę pokombinowaliśmy by rozwiesić ją wewnątrz ;)



Następnie to po co tu przyjechaliśmy czyli wieczorna sesja foto. Co prawda warunki bardzo kiepskie, ale jakoś trzeba wypełnić czas. Sprzęt ląduje na statywach i rozpoczynamy zabawę w nocne focenie. Sesja trwała bardzo długo, a głównym obiektem uwiecznianym przez nas na zdjęciach był kamienny słoń.





Muszę przyznać, że Skadi jest pojętną uczennicą i bardzo szybko wszystko łapała :)

Nie wiem ile w sumie trwała cała sesja foto. Może dwie godziny.... W tych niesprzyjających warunkach nie było sensu dłużej marznąć. Po 22-giej zaszywamy się w ciepłych śpiworach. Jeszcze tylko kontrola jakości zdjęć i zasypiamy.




W nocy jednak kilka razy się budzę. Jako, że do pomieszczenia nie ma drzwi to wiatr nieźle tu hula. Raz chyba odpadł kawałek stropu i zsunął się po płachcie. Obudziłem się ponownie. Wychodzę na zewnątrz i okazuje się, że ładnie przyświeca księżyc będący blisko pełni. Zanim złapałem za aparat napłynęły już chmury. Ale ogólnie było trochę lepiej jak kilka godzin wcześniej i miałem cichą nadzieję na jakiś wschód słońca.


Wstaję długo przed wschodem słońca. Chmury czasem się rozrywają i widać już łunę budzącego się dnia. Kręcę się trochę po okolicy. Widzę jak nieodległy szczyt skrywa się w chmurach. Zbliża się wschód słońca. Przychodzi kilka osób i chowa się za murkiem. Budzę Skadi tuż przed wschodem.


I znowu mamy sesję ze słoniem ;)



W nocy dotarły tu jeszcze dwie osoby. Śpią smacznie w namiocie obok.


Po bele jakim wschodzie zwijamy bazę. W między czasie przez niebo przetaczają się ciekawe obłoczki.




Po 9-tej ruszamy na szczyt, który zdobywamy w gęstej mgle. Nieźle duje tam wicher. W skrzynce nowa pieczątka. Ciekawe jak długo wytrzyma ?




Kilka minut na szczycie i schodzimy na śniadanie do schroniska na hali pod Śnieżnikiem. Tam postanowimy co dalej. Trzeba zrobić jakąś trasę, ale nie za długą bo Skadi skarży się na obtarcia. Jak się później okazało była to wina nowych skarpetek.



W schronisku dłuższa chwila...i co dalej ? Na Trójmorski Wierch trochę za daleko dla obtartych stóp Skadi ;) Decydujemy się jednak iść w tamtym kierunku, ale odbić z przełęczy Puchacza na czeską stronę. Po opuszczeniu schroniska wypogadza się na moment. Wystarcza to jednak by zrobić kilka zdjęć.



Coś mi się pochrzaniło i złą drogę wybrałem na Mały Śnieżnik. Musimy wrócić kilkaset metrów. Mały Śnieżnik zdobywamy już w gęstej mgle. Odnajdujemy tabliczkę na szczycie i schodzimy przez Gaworek na przełęcz.




Z przełęczy Puchacza odbijamy na czeską stronę. Wybieramy szlak czerwony... Problem w tym, że mapa którą posiadam jest już wiekowa i przebieg szlaku od czasu gdy była ona wydana został zmieniony. Idziemy jednak za starymi znakami...




Trochę w dół, trochę do góry. Raz szeroką leśną drogą, a innym razem ledwo widoczną ścieżką. Przekraczamy kilka strumyków. Jeden z nich próbuje przeskoczyć i na ostatnim kamieniu pośliznąłem się. Chroniąc aparat przed uderzeniem w ziemię łagodnie sobie siadam w wielką wodno-błotną kałużę :D


Stary szlak odbija w lewo i zaczyna się ostro piąć do góry wzdłuż strumienia. Wszystko byłoby ok, ale w pewnym momencie ścieżka zupełnie zanika. Decyduję się poprowadzić na azymut przez las.


Patrząc po minie Skadi to chyba nie była zbyt zadowolona z tego pomysłu, ale nie chciała się przyznać ;) Po kilkunastu minutach docieramy do szlaku żółtego. Jednak niepotrzebnie wytraciliśmy wysokość i teraz przychodzi nam ponownie podchodzić. Szlak odbija w lewo, a my decydujemy się na wersję zimową szlaku. Patrząc później po mapie było krócej i łatwiej. Przekraczamy strumyk noszący nazwę Morava i podchodzimy pod "Śnieżną chatę".





Przy chacie ponownie spotykamy szlak żółty. Teraz już niedaleko do "Frantiskovej chaty". 200 metrów dalej jesteśmy przy szlaku, którym podchodziliśmy wczoraj. Schodzimy czerwonym, ale na przełęczy pod Stříbrnická odbijamy na polską stronę na szlak zielony. Oszczędzimy w ten sposób trochę dystansu. Zamiast 1,8 km pokonujemy niecały kilometr i ponownie natrafiamy na szlak czerwony po czeskiej stronie. Dalej już bez postojów ciągle na dół tak jak podchodziliśmy dzień wcześniej.




Ogólnie mimo rozczarowania warunkami było całkiem fajnie. Równie dobrze mógłbym przesiedzieć tamten weekend przed komputerem no nie ?

Pokonany dystans 30 km. Ja dodatkowo idę do Starego Mesta 5 km gdzie czekam na transport w knajpie na rynku ;)

Cała galeria z tego wypadu pod adresem:  LINK


4 komentarze:

  1. No i wyprzedziłeś mnie z relacją. Ale to było do przewidzenia... natomiast moja, uwaga będzie jeszcze w tym roku :D Dzięki za wypad. Mi się bardzo podobał, mimo tego cholernego wietrzyska w nocy. Dzięki za lekcje fotografii nocnej. To mi dało trochę kopa do rozwijania się w temacie fotografii. Mam teraz większą motywację do zabierania ze sobą statywu (wcześniej tego nie robiłam). Mam nadzieję, że uda się zgrać jeszcze na jakieś wspólne wypady... może też rowerowe jak to w pierwotnym założeniu było :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo, to mnie zaskoczyłaś iż jeszcze w tym roku coś skrobniesz ! Tylko nie obsmaruj mnie za bardzo ;)
      Myślę, że jeszcze nadarzy się okazja na wspólny wypad. Zarówno na sesję foto jak i na rower :)Pozdro

      Usuń
  2. Obtarcia od skarpet?? :> To mi się jeszcze nie zdarzyło :D

    Skoro strop przecieka od deszczu to chyba już niewiele z niego zostało po tylu latach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie od skarpet tylko przez skarpety. Może były zbyt cienkie te skarpetki i stopa zbyt pracowała w bucie, nie wiem...

      Nie dość, że przeciekał to jeszcze odpadały kawałki zaprawy ;)

      Usuń