Strony

piątek, 3 marca 2017

Sowiogórskie łazikowanie... - 18-19.02.2017

Sobota

Za oknem psia pogoda. Jest chłodno, leje deszcz. Po pięknej zimowej aurze pozostały już tylko wspomnienia. Cały śnieg spłynął dwa dni wcześniej. Mimo wszystko człowiek nie potrafi usiedzieć w domu na czterech literach. Tym bardziej, że jest umówiony ze znajomymi na wspólny wypad ;)

Wstępny pomysł na wycieczkę powstał kilka tygodni wcześniej na Szrenicy. Wówczas to postanowiliśmy obrać kierunek sowiogórski. Oczywiście wypad miał być bez żadnej presji, a to gdzie pójdziemy będzie uzależnione od pogody. Najwyżej większość czasu spędzimy szwendając się po knajpach ;)


Jeszcze przed wschodem słońca zgarnia mnie Kuba i uderzamy w kierunku zachodnim. Siąpi deszcz, ale jest mały promyczek nadziei bo prognozy twierdzą, że pogoda będzie się powoli poprawiać. Część ekipy jest na miejscu od piątku. Na miejsce docieramy o wyznaczonej godzinie. W pensjonacie w miejscowości Rzeczka oczekują nas Karina, Przemek i Marek. Jemy śniadanie i jedziemy do Jugowic gdzie rozpoczynamy dzisiejszą wycieczkę. Pada...

Nie mam pojęcia o planach na dzisiejszy dzień. Po prostu się podporządkuję. Planem jak się okazało było przespacerowanie się nasypem nie istniejącej już kolejki do Walimia. Od stacji kolejowej w Jugowicach przekraczamy most przerzucony nad drogą. Na jednym przęśle są jeszcze tory, ale na drugim pozostały już tylko butwiejące podkłady kolejowe.



Od mostu odbija bocznica nieistniejącej już kolejki do Walimia . Idziemy nią. Już na samym początku utrudnienia. Ktoś całkiem niedawno wykarczował okoliczne krzaki i wszystko to leży na nasypie kolejowym. Leżą resztki rozmokniętego śniegu, ale przestało padać. W każdym bądź razie buty niektórym dzisiaj przemokną ;)




Musimy obejść jedną posesję bo nasyp przegradza ogrodzenie. Dalej już wędruje się całkiem przyjemnie ponad miejscowością. Wędrówkę umilamy sobie na rozmowach dotyczących tajemnic tych okolic.

Gdzieś przed nieistniejącą stacją kolejową w Walimiu stoi skorupa malucha ;)



Schodzimy do Walimia gdzie robimy stosowne zaopatrzenie w sklepie. Obieramy kierunek na kompleks Włodarz. Kompleks ten zwiedzałem już dwukrotnie i uznałem, że tym razem sobie daruję. Pech chciał, że dotarliśmy na miejsce kilka minut po rozpoczęciu zwiedzania, a niektórzy z nas chcieli wejść do podziemi. Kolejne wejście jest za kilkadziesiąt minut. Postanawiamy więc wspólnie zrobić obchód naziemnych atrakcji.



Po najbliższej okolicy przebiega ścieżka dydaktyczna w formie pętli. Znajduje się tutaj wiele śladów z okresu budowy całego kompleksu przez hitlerowców.  Prowadzą nas żółte znaczki wymalowane na drzewach.


Opisywać szczegółowo tego nie mam zamiaru bo sam niewiele zapamiętałem z mojej ostatniej tu bytności. Wówczas dostawało się mapkę z planem trasy z zaznaczonymi punktami i z opisem tego co się w danym miejscu  znajdowało.



Tak mniej/więcej od nr. 10 rozdzielamy się. Ci co chcą zwiedzić podziemia przyśpieszają kroku, a ja z Markiem dreptamy nieśpiesznie zaglądając gdzie się tylko da.




Przez naszą dyskusję zagapiliśmy się i przeoczyliśmy odbicie ścieżki. W ten sposób znaleźliśmy się całkiem niedaleko szczytu Włodarz. Telefon do pozostałych uświadamia nas, że musimy się jednak pośpieszyć bo okazało się iż bilety na kolejne wejście do podziemi zostały już wykupione i dla nich niestety już nie starczyło. Oczekują, więc na nas w namiocie wojskowym rozłożonym przy wejściu.

Skracając trasę mimo wszystko zahaczyliśmy jeszcze o kilka miejsc. Najciekawiej wyglądały składy skamieniałego cementu. Jest ich kilka w okolicy.




Docieramy do oczekujących nas. Siedzimy wspólnie chyba z godzinę bo w namiocie jest przyjemnie ciepło od dużego pieca. Niektórzy zdołali się nawet zdrzemnąć ;) Koniec końców i tak nikt z nas nie poszedł zwiedzać podziemi bo zrezygnowaliśmy. Wracamy do samochodu. Monotonna to była wędrówka drogą asfaltową przez wieś...



Wieczorem po obiedzie idziemy do knajpy. Okazuje się, że wszystko jest już zamknięte. Jedynie "Chata pod Sową" jeszcze otwarta... i otwarta jest ponoć dopóki są klienci ;) Wewnątrz fajny klimat no i jest piwo, dużo piwa. Ze trzydzieści rodzajów. Ceny zaczynają się od 7 złotych do nawet 360 zł za butelkę!

Niedziela 

Wyglądam przez okno o świcie i jest dobrze. Wypogadza się ! Prognozy mówiły, ze w niedziele będą przejaśnienia i to się sprawdza.

Po śniadaniu zbieramy się urobić klasyczną trasę czyli idziemy na Wielka Sowę. Dziś jest chłodniej, chwycił delikatny mrozik. Jezdnia jest częściowo zamarznięta. Już w nocy wracając z knajpy ślizgaliśmy się jak na lodowisku.
Teraz z rana ponownie podchodzimy na przełęcz Sokolą. Mijamy chatę pod Sową i po kilkuset metrach stromego podejścia docieramy do schroniska Orzeł. Wstępujemy oczywiście na piwo. Dziś luzik i nigdzie się nam nie śpieszy.



Po godzinie ruszamy dalej "głównym deptakiem" czyli czerwonym szlakiem. O tej godzinie turystów bardzo wielu podąża na szczyt. Mamy kilkanaście minut drogi do kolejnego schroniska. Najważniejsze, że zrobiła się piękna zimowa sceneria. To co tam na dole było deszczem tutaj zamieniło się w śnieg. Przyprószone białym drzewa bardzo ładnie się prezentują :)






Schronisko Sowa oblegane przez turystów, ale udaje się nam wyhaczyć wolny stolik. Przy piwie spędzamy tu kolejną godzinę ;)

Następnie niespełna trzydziestominutowy spacer na szczyt gdzie znajduje się wieża widokowa. Szczyt oblegany przez turystów. Wchodzimy na wieżę. Na górze wieje nieprzyjemnie. Widoki jednak kiepskie. Ledwo widać Masyw Ślęży.





Po pól godzinie rozpoczynamy zejście. Mijamy ruiny wojskowego schronu narciarskiego przy niebieskim szlaku, a kawałek dalej odbijamy na Małą Sowę gdzie prowadzi nas już szlak żółty.




Im niżej jesteśmy tym bardziej jest odczuwalne jak wzrasta temperatura powietrza. Z drzew zaczyna wytapiać się śnieg....



W wiacie na "Jeleniej Polanie" ostatni krótki dziś popas i schodzimy dalej za znakami czarnymi. Trasa ta wyprowadza nas bezpośrednio pod pensjonat przy którym pozostawiliśmy samochody.



Wypad na totalnym luzie, a więcej zdjęć w albumie pod adresem: https://goo.gl/photos/DBjGPZxF2mxV8FHbA



3 komentarze:

  1. Sowa jeszcze biała. Warto do tego Włodarza wbić skoro już byłem w Osówce? Czy to bardzo podobne do siebie?

    OdpowiedzUsuń
  2. To nietypowe, że w sobotę nie miałem fajnej pogody - przecież zawsze masz do niej szczęście :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ale ja zawsze staram się wybrać rejon gdzie ta ładna pogoda ma być. W tym przypadku byłem umówiony co do terminu i miejsca już trzy tygodnie wcześniej i nic na to nie poradziłem ;)

      Usuń