Mamy już wiosnę, a ja mam zaległe jeszcze zimowe relacje.... No więc kiedy to ostatnio byłem na Babiej Górze ? Jakoś miesiąc wcześniej nieprawdaż ? ;)
A skoro jest miesiąc później to trafiamy na kolejną pełnię księżyca. Bardzo się ucieszyłem na wieść, że wcześniej planowany wyjazd jednak się odbędzie i nie ważne, że nastąpiła zmiana pasma górskiego, w które się wybieramy. Z doświadczenia wiem, że właśnie podczas pełni trafia się najładniejszą pogodę. Jednak tym razem miało być zupełnie inaczej....
Marek wynajduje nam świetną miejscówkę w Zawoi-Czatoży. Na miejsce docieramy w piątek późnym wieczorem. Jeszcze tego samego dnia idziemy na piwo do nieodległej pizzerii. Pizza była ok, ale piwo, które nam nalano to jakaś masakra. Kiedyś Brackie było bardzo dobre. Tym razem nie byłem w stanie tego wypić :/
W nocy przyprószyło śniegiem. Jednak o poranku wszystko stopniało. Niebo całkowicie zachmurzone i raczej marne szanse na poprawę aury. O dziewiątej w sobotę udaje się nam wyruszyć na szlak. O dziwo są jakieś przebłyski i czasami wyjrzy słońce ! Nie byliśmy oryginalni i za swój dzisiejszy cel obraliśmy Diablaka. Na samym początku nie wiedzieliśmy jeszcze który szlak wybrać. Dopiero na rozwidleniu szlaków wybieramy ten koloru żółtego. Z czasem śniegu przybywa. Temperatura jest na plusie i pod butami breja.
Z nabieraniem przez nas wysokości białego przybywa. Temperatura również spada i nie musimy się martwić o to, że przemoknie nam obuwie.
W pewnym momencie zaczynają nas wymijać osoby zbiegające z góry. Wszyscy mają numerki, więc odbywają się jakieś zawody. Ogólnie to wszyscy full wypas na sportowo. Tylko chłopak który był pierwszy z dużą przewagą biegł w zwykłym dresie :D
A my bez pośpiechu podążamy na Markowe Szczawiny. Weszliśmy już jakiś czas temu w chmury i widoków prawie już nie ma, tylko czasami się coś przebije.
Na Markowych obowiązkowa przerwa. Jemy drugie śniadanie dość długo, a gdy wychodzimy na zewnątrz celem kontynuowania wędrówki świeci słońce ! Co prawda przewalają się chmury, ale jest znacznie ładniej jak godzinę wcześniej :)
Idziemy na przełęcz Brona. Szlak jest dobrze wydeptany. Miejscami gdy nachylenie terenu jest większe ścieżka bardzo wyślizgana. Mi oczywiście nie chciało się wziąć raków ;) Końcowe podejście stwarzało najwięcej problemów. Ciekawie wyglądały nawisy śniegu.
Na przełęczy przerwa. Dość długa bo w końcu nigdzie się nam nie śpieszy. Coraz częściej pokazuje się słońce, a sceneria po nocnych opadach naprawdę bardzo ładna. Właśnie taka jaką najbardziej lubię !
Na Babią podąża wielu turystów, a my jesteśmy jednymi z nich. Podchodzimy jednak najwolniej ze wszystkich(w każdym bądź razie ja na pewno ;P).
Widać też, że nie ma co liczyć na jakiekolwiek widoki ze szczytu bo ten jest całkowicie spowity chmurami. Coraz bardziej jest odczuwalny wiatr. W końcu mogę się przekonać o tym skąd się wzięło powiedzenie "matka niepogód". Jak do tej pory szczyt zawsze był dla mnie łaskawy ;)
Szczyt zdobywamy przy zaledwie kilkudziesięciometrowej widoczności. Gęsta biała "wata" spowija wszystko wokoło. Łudząc się, że nastąpi jakaś chwilowa poprawa pogody, siedzimy za załomem murka. Po dwudziestu minutach rozpoczynamy jednak zejście. Niżej jest zdecydowanie ciekawiej. Okupuję tyły jak to mam w zwyczaju ;)
Do przełęczy robię poro zdjęć. Dopiero poniżej puszczam się biegiem. Większość trasy i tak się zjeżdżana na butach lub na tyłku ;)
Na Markowych melduję się po rekordowo krótkim czasie. Godzinna przerwa obiadowa i gdy zaczyna się ściemniać rozpoczynamy zejście zielonym szlakiem. Udało mi się nawet zaliczyć "glebę" ;)
Wieczorem w ramach regeneracji pięciu chłopa okupuje dość długo saunę. Myślimy również nad jutrzejszym dniem. W planach było Pilsko, ale podczas zejścia/zjazdu z Babiej Kuba nabawił się małej kontuzji i raczej nie będzie w stanie pokonać jutrzejszego szlaku. Tamtego wieczora nie wpadliśmy jednak na żaden nowy pomysł na niedzielną wycieczkę.
W nocy ponownie pada deszcz ze śniegiem...
W niedzielę równo o dziesiątej opuszczamy kwaterę. Decydujemy się jechać na słowacką stronę. Tam będąc już w trasie postanawiamy zwiedzić Oravski hrad obieramy, więc kierunek na Oravský Podzámok.
W Namestovie robimy przerwę na zakupy. Pogoda po południowej stronie też nieszczególna, ale jest o niebo lepiej bo nie pada.
Po dwudziestu kilometrach meldujemy się Oravskim Podzámoku. Na parkingu, na którym pozostawiamy furę stoi tylko jeden samochód. W ogóle jakieś tu pustki. Nic dziwnego, przecież do początku sezonu turystycznego jeszcze sporo czasu. W górze na wysokiej skale monumentalnie prezentuje się zamek. Budowla jest jedną z największych atrakcji turystycznych północnej Słowacji. wybudowany na sposób „orlego gniazda“, na skale nad rzeką Orava. Od lustra rzeki do najwyższych części zamku jest 112 metrów. Zamek był żupnym grodem i siedzibą orawskich właścicieli posiadłości, do których należała prawie cała Orava.
Tak się złożyło, że niewiele musimy czekać na kolejne wejście. Kupujemy bilety i oczekujemy na przewodnika pod bramą wjazdową. Zebrała się dość duża grupa turystów. Dzisiaj kompleks zamkowy składa się z dolnego,
średniego i górnego zamku, pałaców, fortyfikacji i wież. Przewodnik zwiedzających przeprowadza przez połączenie trzech bram wejściowych z tunelem, pod którym znajdują się podziemne korytarze.
Na dziedzińcu dolnego zamku przewodnik opowiada o rodzie Thurzo, który od roku 1556 włada tym obiektem. Dzięki temu rodowi zamek przechodzi największe przebudowy, a jego obecny kształt pochodzi z roku 1611.
Po wymarciu rodu Thurzo zamek miał wielu
właścicieli, którzy się o niego niezbyt szczególnie troszczyli. Największy
kataklizm spotkał obiekt w 1800 roku, kiedy z zamku zostały zgliszcza. Dopiero po drugiej wojnie światowej
przystąpiono do większych prac rekonstrukcyjnych, które miały na celu
uratowanie zamku jako zabytku.
Zwiedzając wnętrza zamkowe przechodzimy na kolejne poziomy. Na zamku średnim znajdują się tzw. dwa pałace, wzniesione przez Jana z Dębowca i Jana Korwina.
W 1868 roku za sprawą nowego zarządcy Edmunda Zichy’ego urządzono w zamku jedno z pierwszych na Słowacji muzeów. Obecnie w pomieszczeniach zamku ma swoją siedzibę Orawskie Muzeum z wieloma ekspozycjami. Historyczną
ekspozycję tworzy kompleks średniowiecznych i renesansowych budynków
zamku i ich pierwotne wyposażenie.
Ekspozycja przyrodnicza jest umieszczona na dolnych piętrach środkowego zamku, a na górnym piętrze znajduje się ekspozycja etnograficzna.
W cytadeli czyli w najstarszych pomieszczeniach górnego zamku znajduje się ekspozycja archeologiczna.
Ze względu na swoją malowniczość Zamek Orawski jest miejscem szczególnie
lubianym przez twórców kina. Najsłynniejszy film, jaki został tu
nakręcony, to jeden z pierwszych horrorów w historii kina - „Nosferatu – symfonia grozy”
z 1922 roku. Dziś przypomina o nim manekin wampira zamieszkujący jedno z
pomieszczeń, w którym znajduje się ekspozycja związana z filmem. Powstało tu również kilka innych takich jak „Książę i
żebrak”, „Tomasz sokolnik” i polski „Kanclerz” z 1989 roku. Kręcono tu
także jeden z odcinków serialu „Janosik”.
W tym miejscu kończy się trasa zwiedzania. Teraz pozostaje nam zejście bardzo stromymi i krętymi schodami na dolny dziedziniec. Całość zwiedzania trwało około półtora godziny. Warto było wydać 5 euro.
W restauracji zlokalizowanej przy podjeździe na zamek decydujemy się na obiad. Nie ukrywam, że wpływ na naszą decyzję miał zlokalizowany tu mini browar ;)
Po dobrym i niedrogim posiłku pozostaje nam już tylko powrót do domów. Ogólnie wypad trochę nie w moim stylu, ale to nie oznacza, że tego nie lubię. I coś czuję, że to nie ostatni tego typu wyjazd w tym gronie ;)
Galeria z wypadu pod adresem: https://goo.gl/photos/S3dQh1N4NPkYVmzY7
Halo Robert, piekne zdjecia, jak zawsze🙂. Pozdrawiam karina
OdpowiedzUsuńCześć i pozdro :)
UsuńKurde, to już 9 lat minęło gdy byłem w Orawskim Podzamczu. Pogoda była identyczna jak teraz :P A ten browar to chyba świeży?
OdpowiedzUsuńGdzieś wyczytałem, że ma dopiero 5 lat ten browar.
UsuńAja tam nie gościłem chyba 30 lat. Piwko w Namestowie na parkingu gdzie lepsze jest świeże mleko od mechanicznej gadającej krowy? No nie 8-)
OdpowiedzUsuńPogoda na Babiej jak zwykle - raz się uda, raz dopiecze. Normalka.
Jakiś gościu nalewał mleko z automatu, ale nic do niego nie gadała to "krowa" ;)
UsuńPogoda faktycznie kicha na szczycie. Taką trafiłem po raz pierwszy. Tak to jest gdy planuje się wypad z większym wyprzedzeniem(chociaż pierwotnie mieliśmy jechać zupełnie gdzie indziej). Z reguły trafiam na ładną pogodę, ale to ja właśnie decyduję kiedy i gdzie pojadę ;)
Mam pytanie. Wg udeuschle miejsce, z którego po standardowym podniesieniu o 10 m widać góry, po podniesieniu o 1 m nie widać tych gór.Czy góry byłyby widoczne z tego miejsca czy nie?
OdpowiedzUsuńJestem ciekawy czy widać czy nie :)
UsuńMyślę, że w przypadku odległych gór nie będzie mieć to znaczenia. 1 czy 10 metrów to żadna różnica. Góry będą widoczne. Ale wyobraź sobie iż widać jakąś górę odległą o powiedzmy 100 km i wystającą 10 metrów ponad horyzont. Nie dostrzeżesz jej bo wszystko się zleje w jedno taka to mała różnica w wysokości. Z doświadczenia wiem, że udeuschle i tak wszystko zawyża.
UsuńW jakim sensie udeuschle zawyża?
UsuńZnaczy się jeżeli program mówi, że coś będzie widoczne po podniesieniu punktu obserwacyjnego o 10 metrów to w rzeczywistości będzie widać górę bez żadnego podnoszenia.
UsuńSłyszałem gdzieś o dyskusji dotyczącej Alp z Babiej Góry.Jakie jest Pana zdanie o tym? Bo wg mnie jest to nierealne, gdyż wg udeuschle Babia Góra musiałaby się podnieść o ok. 1300 m, ale symulacje mogą kłamać
OdpowiedzUsuńChyba że to jest niepewne.Proszę o odpowiedź
UsuńWszystkie znaki i symulacje wskazują, że jest to nierealne. Podniesienie horyzontu o 300-400 metrów max. to ja jeszcze rozumiem, ale o przeszło 1000 metrów ? Nie sądzę.
OdpowiedzUsuńNo też tak sądzę że Alpy są niemożliwe z Babiej Góry. Z terenu Polski jedynie można Alpy zobaczyć ze Śnieżnika(i pewnie raz,dwa razy w roku,ale mogę się mylić :) )
UsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń