Noc mija wyjątkowo spokojnie, choć nad ranem jest dość chłodno. Poprzedniego dnia nieźle daliśmy sobie w kość i teraz nie za bardzo chce się nam wstawać. Co prawda na dziś mamy w planach tylko albo i aż wjechać na szczyt Kráľova hoľa. Odległościowo to nawet nie połowa naszego wczorajszego dystansu za to sporo będzie pod górę ;)
Z rana robię obchód okolicy. Do drogi zbieramy się przed dziewiątą. No początek dnia wyznaczyliśmy sobie przejazd przez park narodowy Wielkiej Fatry. Wiedzie tamtędy oznakowana trasa rowerowa w kierunku Ružomberoka.
Bardzo liczyliśmy na widoki i nie rozczarowaliśmy się. Przemierzamy szlak, który wiedzie przez górskie łąki. Widoki są ładne chociaż powietrze trochę mało przejrzyste przez wilgoć po wczorajszych opadach deszczu. Wiele razy zatrzymujemy się na zdjęcia bo warto :)
Będąc w tych rejonach nie sposób pominąć górskiej osady Vlkolinec.
Grupa 45 zabudowań tworzy żywy skansen architektury ludowej. Żywy ponieważ w dalszym ciągu mieszkają tu ludzie. Zapewne w przyszłości cała miejscowość stanie się typowym "skansenem" ponieważ społeczeństwo starzeje się, a młodzi ludzie przeważnie wyjeżdżają do większych miast. Drewniane domy na kamiennych fundamentach pochodzą przeważnie z XIX wieku.
Od 1993 roku osada jest wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Z tego co zważyłem w miejscowości funkcjonuje jedna niewielka knajpa. Prowadzą ją młodzi sympatyczni ludzie. Jest piwo i to nawet w przystępnej cenie, więc nie może być inaczej jak skorzystanie z okazji rozkoszowania się zimnym złocistym trunkiem.
Jeszcze kilka kadrów z lotu ptaka i można zjechać wąską i stromą drogą na dół do miasta.
Z Ružomberoka odbijamy na wschód. Załapujemy się w peleton z trójką Niemców podróżujących podobnie jak my. Jednak oni jadą na kolarzówkach tak na lekko. Chłopaki chyba się wystraszyli, że dwóch gości na góralach z sakwami trzyma się ich koła. Grzesiu to nawet przez moment myślał by ich wyprzedzić. Jednak wcześniej skręcili na boczną drogę ;)
Pauzę na posiłek robimy w miejscowości Liptovský Michal. Mimo, że na mapie zaznaczony jest tam sklep to ten nie funkcjonuje już od jakiegoś czasu.
W miejscowości stoi kościół św. Michała w stylu gotyckim, który pochodzi
z drugiej połowy XIII wieku,a przy kościele drewniana dzwonnica, która jest
zabytkiem architektury ludowej z XVII wieku.
Teraz trzeba nam objechać jezioro liptowskie(Liptovska Mara). Po drugiej stronie ulokowany jest Liptovský Mikuláš. Byłem tu kilka razy, ale za każdym razem było to dość późno i zamiast zobaczyć to miasto myślałem tylko by znaleźć miejscówkę na spędzenie nocy. Teraz z racji pełni dnia trochę się tu pokręcę. No i ważna rzecz by zrobić solidne zapasy w jakimś sklepie.
Główny plac w mieście dość obszerny. Sporo tu zieleni. Szkoda, że niebo się zachmurzyło...
W poszukiwaniu sklepu trafiamy na klasycystyczno-secesyjną synagogę.
Kierujemy się wzdłuż Czrnego Wagu. Za zbiornikiem retencyjnym rozpoczynamy podjazd na przełęcz Priehyba. Wypogadza się odrobinę. Na przełęczy tej byliśmy dwa lata temu. Jednak wówczas podjeżdżaliśmy zupełnie nowiutkim asfaltem od strony południowej.
Szybki zjazd do miejscowości Heľpa. Mamy nadzieję na otwarty jeszcze sklep. Sklep niestety już zamknięty, ale widząc nasze spragnione mordy właściciel lituje się i otwiera nam ;P
Robimy spore zapasy.
Do celu już niedaleko. Tylko, że czeka nas spore wyzwanie jakim jest jedenastokilometrowy podjazd na drugą po Krywaniu narodową górę Słowaków - Kráľovą hoľę.
Trasa jest nam dobrze znana. Odwiedzamy te okolice wspólnie już trzeci raz.
Oczywiście ze względu na późną porę dnia wiemy iż po raz kolejny nie zdążymy na zachód słońca. Zresztą na taki się dzisiaj i tak nie zanosi. Każdy z nas podjeżdża swoim tempem. Ja oczywiście zostaję gdzieś daleko z tyłu.
Jakieś dwa kilometry od szczytu Grzesiu jakby zwolnił. Myślałem, że po prostu na mnie czeka byśmy mogli wspólnie dotrzeć na szczyt. Prawda jest inna. Na jeszcze jasnym niebie dostrzega sylwetkę niedźwiedzia ! Mi nie było to dane bo zanim pokonałem te kilkaset metrów misio już się oddalił. Mimo wszystko była pewna obawa przed tym drapieżnikiem. Włączamy wszystkie lampki na pełną moc i dość głośno rozmawiamy aż do samego szczytu.
Z racji, że szczyt ten jest dość popularny wśród turystów nie liczyliśmy i tym razem byśmy zastali pomieszczenie dla turystów wolne. Zawsze było ono przez kogoś zajęte. Więc jakie był nasze zdziwienie gdy się okazałe iż na górze nie ma żywej duszy. Fajnie! Mamy schron dla siebie. Będzie można podładować sprzęt elektroniczny bo do dyspozycji są dwa gniazdka. A sam schron to tak jakby przedsionek w obiekcie nadajnika znajdującego się na szczycie.
Ja zalegam wewnątrz natomiast Grzesiu decyduje się zawisnąć w hamaku na zewnątrz ;)
Dzisiejsze statystyki nie powalają....
Galeria dostępna pod linkiem: https://photos.app.goo.gl/Ac51qbLTQkroZai79
cdn...
Wspaniała relacja, bardzo wciągająca!
OdpowiedzUsuń