Przed dziewiątą docieramy do Bolzano. Przemieszczamy się po rewelacyjnych ścieżkach rowerowych. Mimo iż jest to środek tygodnia ciągle mijamy grupy kolarzy w różnym wieku. Czasami jest ich po kilkunastu. Nic dziwnego... Bolzano nazywane jest rowerową stolicą Włoch.
Podobnie jak rok temu i tym razem omijam centrum. Na dziś jest bardzo ambitne zadanie jakim jest podjazd na przełęcz Timmelsjoch(wł. Passo del Rombo). Jednak zanim rozpoczniemy główny podjazd przed nami sporo kilometrów wzdłuż Adygi. Na szczęście jedziemy dość szybko, na nieszczęście jesteśmy dopiero w miejscu, w którym mniej więcej chciałem dotrzeć wczorajszego dnia i bardzo obawiam się, że zabraknie czasu na realizację dzisiejszego planu...
Pogoda też już delikatnie się zmienia. Słońce kryje się za chmurami, ale prognozy pogody mówią, że padać dzisiaj nie powinno. Mam przynajmniej taką nadzieję... Na rowerówce do Merano mijamy setki cyklistów.
Czuję, że suport może nie wytrzymać zbliżającego się podjazdu, więc decyduję się znaleźć serwis rowerowy... Miasta kompletnie nie znamy, a mapy brak. Uczynna rodzina z Belgi prowadzi nas na stację kolejową bo według ich mapy jest tam serwis....A i owszem serwis tam jest tylko co z tego jak i tak trzeba mieć własne części. Gościu tłumaczy nam jak znaleźć duży sklep rowerowy gdzie powinienem kupić wymagane części. Sklepu nie znaleźliśmy...
Miasto kompletnie zakorkowane. Wjeżdżamy do centrum i ramiona mi opadają. Możemy zapomnieć o znalezieniu sklepu rowerowego. W tej plątaninie uliczek stracilibyśmy czas do południa na poszukiwaniach... Moja frustracja narasta, ale decyduję, że jedziemy dalej. Jeżeli uda się podjechać przełęcz i rower się nie rozsypie to resztę powrotnej drogi powinien już wytrzymać bez problemu.W każdym bądź razie będę jechać pod górę na lżejszych przełożeniach jak normalnie.
Opuszczamy miasto. Jedziemy główną drogą w kierunku San Leonardo in Passiria. Jednak ze względu na spory ruch na drodze dalszą jazdę kontynuujemy szutrową trasą rowerową. Widoki są znacznie ciekawsze no i mamy możliwość zrobić pranie w potoku ;)
W S. Leonardo mamy w planach pierwsze i ostatnie dzisiaj zakupy. Jako, że to kurort to nawet ceny w zwykłym markecie są wyższe za te same produkty, które kupowaliśmy do tej pory. Wydajemy po kilkanaście euro. Oj będzie rower ciężki na podjeździe !
Rozpoczynamy podjazd, a długi jest na 28 km i trzeba pokonać18 tuneli. Dlatego też wybierając się na tą drogę rowerem oświetlenie jest obowiązkowe ! Umawiamy się, że każdy jedzie swoim tempem. Ja muszę bardzo uważać na sypiący się suport, więc jadę znacznie wolniej niżbym mógł. No i trzeba też robić zdjęcia no nie ? ;)
Pogoda z czasem poprawia się i coraz częściej zza chmur wygląda słońce. Najwyższe szczyt jednak przez większość czasu skryte są w obłokach.
Ja już wiem, że nie damy rady zaliczyć wysokości 3000 metrów rowerem. Chciałem wjechać na Wurmkogel, ale jest już zbyt późno :( Zdobywam kolejne metry wysokości nieśpiesznie. Im wyżej tym podjazd staje się bardziej stromy, a przede mną jeszcze daleka droga.
O tej godzinie ruch na drodze jest niewielki. Na ostatnich kilku kilometrach mija mnie zaledwie 4-5 samochody i kilka motocykli. W końcu docieram do najdłuższego tunelu na podjeździe mierzącego 555 metrów. Tutaj czeka na mnie Grzesiu, który zjechał kawałek w moim kierunku bo na górze było już mu zimno ;) Jakiś motocyklista z Niemiec robi nam wspólne zdjęcie i już we dwójkę pokonujemy ostatni odcinek.
Timmelsjoch zdobyta ! Tutaj tylko dwa samochody w dodatku pierwsze na polskiej rejestracji spotkane od bardzo dawna. Wysiada tylko jeden gościu. Wykorzystujemy okazję i prosimy o wykonanie nam wspólnego zdjęcia. Po raz pierwszy spotkałem się z kompletnym brakiem reakcji na spotkanie rodaka daleko od kraju. Jakby to miało miejsce gdzieś w Sudetach ;)
Przełęcz oddziela Alpy Ötztalskie od Alp Sztubajskich. Choć sama przełęcz skryta w cieniu to okoliczne szczyty ładnie są oświetlone promieniami późnopopołudniowego słońca.
Ważna sprawa suport wytrzymał podjazd choć wygląda znacznie gorzej jak na początku dnia, ale teraz będzie już "z górki". Inna sprawa. Na przełęczy licznik pokazuje 100 km pokonanego dystansu dzisiaj..., 100 kilometrów ciągłej jazdy pod górę ;)
Zmarzliśmy. Jest 11 stopni na plusie. Pora rozpocząć zjazd. Ktoś po drodze powiedział nam, że teraz mamy 60 km ciągle z góry. Okazało się jednak iż po stronie austriackiej trzeba jeszcze podjechać 100 metrów w pionie co po dzisiejszym dniu dało się bardzo już odczuć. W pewnym momencie wyszło słońce zza chmur i zrobiło się przyjemnie ciepło. Robimy krótką przerwę na posiłek.
Przy punkcie poboru opłat(nie dotyczy rowerzystów) znajduje się chodnik “Walkway”, a właściwie to taki mały balkonik z ogromnym kryształem górskim na końcu. Sesja foto i już bez przerwy zjazd do jednego z większych ośrodków sportów i turystyki zimowej w Austrii - Sölden.
W powietrzu wisi deszcz. Ciśniemy w dół ile się da. Przez kurort szybko przejeżdżamy. Po drodze trafiamy jeszcze na czynną stację paliw. Korzystamy z okazji i kupujemy po piwie.
Jest już zupełnie ciemno gdy docieramy nad Inn.Odbijamy w kierunku wschodnim i przez najbliższe dwa dni będziemy jechać wzdłuż Innu aż do jego ujścia do Dunaju w Passawie.
Ujechaliśmy zaledwie kilka kilometrów jak zaczyna padać. Szybko decydujemy się rozbić płachtę biwakową tuż przy drodze bo moknąć znowu to my nie chcemy...
Statystyki - Dzień 11 |
Cała galeria: LINK
A ja miałbym prośbę o poradę: nowy rower typu trekking (czyli "ze wszystkim") w cenie powiedzmy do 2500 zł (i już bez "dorzuć ileśtam zł"). Sądzę, że takie rzeczy jak dynamo w piaście czy hamulce tarczowe są mi zbędne. Czy poleciłbyś jakiś konkretny model? Wpadł mi w oko Northtec Bergon LX, ale może jest on podejrzanie za lekki (15, a przeciętnie w tej klasie 17)? Ambicje? Wjechać na tego Pradziada nieco łatwiej niż 6 lat temu ;-)
OdpowiedzUsuńMi będzie naprawdę trudno coś doradzić w kwestii trekingów bo to nie moja dziedzina. O tej marce słyszę po raz pierwszy co oczywiście nie oznacza, że to badziewie. Być może dlatego, że jest to mało znana firma to marża za ramę jest niska, a chcąc wejść na rynek muszą się jakoś pokazać więc i rama jest lekka. Osprzęt zawsze będzie znormalizowany shimano, sram etc...
UsuńDynamo w piaście faktycznie możesz sobie darować, ale nie wiem dlaczego rezygnujesz z tarczówek. Takie hamulce są znacznie bardziej efektywne. Szczególnie podczas kiepskiej pogody.
Ja swój pierwszy podjazd na Pradziada zaliczyłem na rowerze, który ważył prawie 18 kg, ale to było w połowie lat 90tych ;)
Widoki piękne, a podjazd... napiszę jak zawsze - nienormalny robocop :P
OdpowiedzUsuńEee tam gadasz... Sam dałbyś radę tam podjechać(no może bez bagaży ;) ).
Usuńsamochodem na pewno :D
UsuńFantastyczne miejsce, mam zamiar w przyszłym roku wybrać się w Alpy, muszę tylko skompletować wszystkie niezbędne części rowerowe :). Już nie mogę się doczekać, czuje że to może być przygoda życia :)
OdpowiedzUsuń