Zjeżdżamy z drugiej strony gdzie nad zalewem mamy przerwę śniadaniowa. Chętnie byśmy się wykąpali ale jednak woda miała jakiś nieprzyjemny zapach ;)
Docieramy do miejscowości Lenart. Już tu kiedyś byłem, ale przyjechałem wówczas z innego kierunku. Od teraz będą na trasie odcinki, które przemierzałem kilka lat temu. No i najważniejsze, wypogadza się !
Na naszej trasie staje drugie pod względem wielkości miasto Słowenii - Maribor. Decyduję o ominięciu aglomeracji ościennymi dzielnicami. Jedziemy od wschodniej strony przez spore wzniesienia, na których dominują plantacje winorośli. Widoki z góry niczego sobie ;)
Przejeżdżamy Dravę. Trochę kluczymy po dzielnicy Brezje i Tezno. W końcu docieramy do drogi, którą bardzo dobrze pamiętam. Teraz dalsza jazda w kierunku Slovenskiej Bisticy jest już bezproblemowa.
Slovenska Bistrica zupełnie inaczej wygląda przy ładnej pogodzie. Zresztą poprzednim razem nawet nie myślałem by oglądać miasto tylko szukałem sklepu rowerowego bo skończyły mi się dętki. Poza tym wówczas cały czas padał deszcz i nie wspominam tamtego dnia zbyt miło ;) Teraz oczywiście nie mogło zabraknąć odwiedzin pałacu.
Za miastem pora zmierzyć się z kilkoma ostrymi podjazdami jeżeli myślimy o dotarciu do Celje. Pokonywanie tych 12/14/18 procent idzie nam całkiem sprawnie. Oczywiście Grzesiu za każdym razem jest na szczycie pierwszy. No ale ja jednak mam kilkanaście kilogramów więcej bagaży ;)
Celje to ładne miasteczko ze sporą ilością zabytków. Oczywiście najciekawszy jest zamek górujący ponad miastem. Jednak nawet nie myślę by się tam wspinać. Może następnym razem....
Odwiedzamy centrum. Robię sobie fotkę przy swoim sobowtórze czyli rowerzyście- fotografie :D
Objazd starówki i jedziemy dalej na zachód.
Prawie 30 kilometrów po względnie płaskim terenie mija nam szybko. Jednak od Vrańska przychodzi pora by zmierzyć się z najtrudniejszym dzisiejszym podjazdem. Po kilku kilometrach decydujemy się na przerwę na kąpiel i pranie w zimnym potoku.
Widoki z przełęczy całkiem ładne choć przybywa obłoków na niebie.
Po zjechaniu na dół trasa już niemal do końca dnia po płaskim. Gdzieś tam w dali widoczne już Alpy Julijskie z ich najwyższym szczytem Triglavem.
W Domžale przerwa na piwo i lecimy przez Mengeš w kierunku Kranj. Po prawej stronie wyłaniają się Alpy Kamnickie, a przed nami rządzą Julijskie. Mijamy lotnisko i trzeba się rozglądać za alternatywną trasą bo główną drogą nie można jechać rowerem. Poprzednim razem miejscowi poprowadzili mnie trasami rowerowymi wzdłuż autostrady. Tym razem nie potrafiłem sobie przypomnieć jak to było. Jedziemy na Britof i dopiero stamtąd na Kranj.
W ostatniej chwili robimy zakupy w markecie i szybki przejazd przez centrum. Dwa zdjęcia i lecimy dalej...
Im ciemniej tym bardziej odchodzą nam chęci do dalszej jazdy. Dodatkowo w powietrzu czuć deszcz. Miejscówkę wynajdujemy tym razem dopiero za trzecią próbą. Pierwsza okazała się być całkiem dobra by rozciągnąć płachtę biwakową, ale byli tam już lokatorzy. Konkretnie kotka z małymi. Szkoda mi jej było i podzieliłem się z nią swoją kolacją ;)
Płachtę rozbijamy na łące na przedmieściach Radovljicy. Mamy pewien patent. Na ziemię idzie plandeka. Na środek dwa rowery oparte o siebie, a nad nimi przerzucona płachta i zakotwiczona sześcioma odciągami. Podczas wykonywania tych czynności zaczyna padać deszcz....
Statystyki - dzień 4 |
Piwo x6, inne płyny 4,5 litra
Galeria - dzień 4: LINK
cdn...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz