W końcu postanowiłem wybrać się w tym roku rowerem w Masyw Śnieżnika. Celem jest spędzenie nocy na najwyższym szczycie Sudetów Wschodnich po polskiej stronie, czyli na Śnieżniku. Przy okazji można zaliczyć zachód oraz wschód słońca ;) Dodatkowo u podnóża weekend ze znajomymi spędza Artur, z którym umawiam się na niedzielny poranek.
Oczywiście jak to ostatnimi czasy u mnie ciężko jest mi się wcześnie zebrać do drogi. Wyjeżdżam dopiero około południa. Aparat wyciągam jeszcze później bo o drugiej po południu. Tak sobie tym razem postanowiłem, że przejadę to pasmo górskie od południa. Jadę więc z Brannej na Vikantice i Habartice. Tam dopiero pierwszy postój. Kilka fotek z poziomu gruntu.....
....kilka fotek z powietrza.....
Za początek konkretnego podjazdu uważam szlak żółty w miejscowości Vysoka. Trochę po trasach rowerowych, trochę po szlakach pieszych docieram do granic rezerwatu.
Jest tu zakaz jazdy rowerem(zresztą i tak byłby problem z jazdą, więc i tak prowadzę dalej rower). Niebieskim szlakiem docieram na szczyt Podbělka i niewiele dalej na inny - Sušina.
Tak jak wcześniej pisałem zbyt późno wyjechałem z domu i teraz są marne szanse zdążyć na zachód słońca na Śnieżnik. Postanawiam schować gdzieś w okolicy szczytu Sušina rower i dalej już pieszo. Słońce już nisko i otocznie zalewa cieplutkie światło.
Wiedząc, że nie zdążę na zachód słońca nie forsuję tempa. Przez szczyt Stříbrnická schodzę na przełęcz pod szczytem. Kawałek czerwonym szlakiem i z okolic Frantiskovej chaty robię skrót do "słonia" po całkiem dobrze widocznej ścieżce.
Na szczyt Śnieżnika docieram dość sporo po zachodzie słońca. Zaczynam się bawić sprzętem foto. Już chyba wszystko obfotografowałem ze szczytu i to zarówno cieplejszą porą roku jak i zimą. Ciężko więc jest wymyślić coś nowego.
Nim jeszcze jest widoczna poświata na zachodzie to skupiam się właśnie na tamtym kierunku. Warunki widocznościowe trafiałem tu już znacznie lepsze, ale i teraz nie jest źle ;)
Karkonosze całkiem dobrze widoczne, podobnie jest ze światłami odległych miast na terytorium Republiki Czeskiej jaki i Polski....
O ile za dnia było fajnie cieplutko tak teraz w środku nocy temperatura spada wyraźnie poniżej zera. Na szczęście czynnika chłodzącego czyli wiatru brak.
Noc przede mną długa. Bawię się w długie czasy naświetlania...
Było też wiele prób z autoportretem. Chcąc mieć na jednym ujęciu zarejestrowaną swoją postać oraz Drogę Mleczną trzeba być nie lada cierpliwym. Zanim końcowy efekt był zadowalający minęła dobra godzina i kilkanaście powtórzeń ;)
Zaczyna mi doskwierać pragnienie i też odczuwam mały głód, a ja jak na złość wszystko w pośpiechu pozostawiłem w sakwach na rowerze :/
Dostaję wiadomość od Artura, który wyruszył na szlak. Umawiamy się, że zejdę w okolice schroniska na hali pod Śnieżnikiem.
Następnie wspólnie wracamy na szczyt. Po drodze spotykamy dwójkę turystów schodzących ze szczytu do schroniska. Okazuje się, że to kolejny znajomy, Piotrek. Jeszcze przed wschodem spotkamy się ponownie na szczycie. Tam już jaśnieje horyzont...
Sesja foto na całego.
Widać również Karpackie pasma z najbardziej odległym Klakiem(188 km).
Otoczenie nabiera kolorów, a przed samym wschodem docierają Piotrek z Dominiką.
Siedzimy na szczycie jeszcze chwilę i wszyscy idziemy do schroniska na zasłużone śniadanie. Próbuję puścić drona, ale ten odmawia posłuszeństwa, więc tylko kilka zdjęć i ląduje na dłuższy czas w plecaku.
W schronisku siedzimy długo, bardzo długo. W sumie to nie ma się gdzie śpieszyć ;)
Artur schodzi już na dól, a my ponownie na szczyt. Tam chwila podziwiania widoków i już każdy schodzi w swoją stronę.
Ja uderzam zielonym na przełęcz pod Stříbrnicka.
Tą samą trasą, ale w przeciwnym kierunku docieram do pozostawionego gdzieś w lesie roweru ;)
Pozostawione piwo w sakwie nieźle się przez noc schłodziło ;)
Z Sušiny zjeżdżam trochę po szlaku pieszym, trochę po wyznaczonych szlakach rowerowych ale również były odcinki poza szlakowe. W masywie jest poprowadzonych wiele dróg technicznych dzięki którym poznałem nowe okolice.
Planowo docieram do chaty Návrší. Wewnątrz jeszcze nigdy nie byłem, więc teraz planowałem wstąpić na obiad. Zdążyłem niemal w ostatniej chwili bo restaurację zamykają o dość wczesnej godzinie. Jedzenie natomiast smaczne i w przyzwoitych cenach.
No i cóż pozostaje wrócić kilkadziesiąt kilometrów do domu. W taką pogodę to sama przyjemność. Chcąc jeszcze wykorzystać dzień robię przeloty Igorem w okolicy Starego Miasta pod Śnieżnikiem oraz Brenną.
No i to by było na tyle z tego wypadu rowerowo-pierszego. Teraz pozostaje poczekać na jakieś fajne zimowe warunki i postaram się odwiedzić masyw kolejny raz ;)
A i tradycyjnie galeria: https://photos.app.goo.gl/BfTwGyEvE3gXvssM7
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz