Miejscówkę mam całkiem fajną bo oprócz zadaszonej wiaty turystycznej jest np. kran z bieżącą wodą. A miniona noc była zdecydowanie chłodniejsza od wcześniejszej. W górach Welijszko-Wideniszki djał, w Rodopach Zachodnich tereny są bardziej zalesione i więcej tu też cieków wodnych aniżeli np. w Starej Płaninie. Przełęcz gdzie przyszło mi spędzić noc jest zabudowana, ale nie ma tu niczego w postaci hotelu czy pensjonatu. Budynki wyglądają na zwykłe domostwa i są prawdopodobnie opuszczone lub co najwyżej zamieszkiwane sezonowo z tego co zauważyłem.
Rozpoczynam zjazd. Nie wiem czego się spodziewać po dzisiejszej trasie. Co będzie to będzie.
Kilkaset metrów dalej stoi pod lasem niewielka cerkiew św. Jana Chrzciciela.
Jazda jest bardzo męcząca. Raz wytracam wysokość by po chwili piąć się ponownie pod górę. Okolica zupełnie pozbawiona widoków bo jadę ciągle przez las. Jest zimno, ubieram długie spodnie i kurtkę. Jakieś widoki pojawiają się w okolicy jeziora Golyam Beglik(Голям беглик). Tama oddana do użytku w 1951 roku.
Kilka kilometrów dalej znajduje się rezerwat przyrody Shiroka Polyana(Широка поляна). Dużą część rezerwatu zajmuje jezioro o tej samej nazwie.
Po 30 kilometrach interwałowej jazdy w końcu mam jakiś konkretny zjazd. Z punktu widokowego ładnie widać jezioro Dospat. Na zjeździe mijam bardzo wiele źródeł z wodą pitną. Większość z nich jest ładnie obudowana.
W końcu jakaś cywilizacja. Robię solidne zakupy bo według mapy przez dość długi dystans może się zdarzyć, że nie uda mi się trafić na jakikolwiek sklep ;) Dospat( Доспат) to również niewielkie miasto ulokowane nad jeziorem. Jest ono ponoć najbardziej górzystym miastem w Bułgarii. Gdzieś tak wyczytałem, ale nie potrafię tego zweryfikować ;) Jeszcze na moment zatrzymuję się w centrum przy budynku urzędu miejskiego. Tuż obok meczet bijący po oczach białą elewacją.
Z centrum zjeżdżam stromo w dół, a zaraz potem jeszcze bardziej stromy podjazd. Zaczynam odczuwać jak bardzo wzrosła już temperatura powietrza.
Najbliższa większa miejscowość to Satovcha (Сатовча), ale to dopiero za kolejne 30 km. Ponownie trasa przybiera charakter interwałowy z tym, że teraz znacznie częściej mam widoki np. na będące już w Grecji góry Falakro.
W powietrzu coraz większa spiekota. Przede mną zjazd do miasta Satovcha. Na zachodzie wyrasta pasmo górskie Piryn.
Moją uwagę zwrócił szczyt Ореляк o wysokości 2099 m ze znajdującym się na jego wierzchołku nadajnikiem. Sprawdzam na mapie i widać, że wiedzie tam droga. Co prawda jest ona o nawierzchni szutrowej, ale trzeba sobie zapamiętać to miejsce na przyszłość ;)
W centrum Satovcha zakupy i długa jazda wzdłuż kanionu gdzie płynie rzeka Bistritza. Przez kilkanaście kilometrów ciągle mijam mniejsze i większe kamieniołomy. Tuż przy drodze ludzie ręcznie rozłupują skałę i układają na palety...
Teraz ostatni etap zjazdu do kotliny Razłog ulokowanej między łańcuchem Pirynu, a zachodnim skrajem Rodopów. Doliną płynie rzeka Mesta (Места), którą przekraczam w miejscowości Blatska.
Ostatnie dziesięć kilometrów do granicy z Grecją jadę główną drogą. Jest ostro pod górę, pot zalewa mi oczy, ale prę powoli naprzód. Ruch na drodze znikomy. Minęło mnie kila tirów i to tyle. Szybka odprawa po bułgarskiej stronie i przekraczam graniczny tunel. Grek z kolei tylko mi machnął bym jechał dalej :)
Po greckiej stronie droga w znacznie lepszym stanie. Pierwsza większa miejscowość to Kato Nevrokopi. Robię zakupy, przede wszystkim płynów. W sklepie tylko jeden rodzaj piwa, ale spoko takiego jeszcze nie piłem ;)
Jadąc przez Grecję nie sposób nie zauważyć stojących na poboczach, malutkich kapliczek. Różnią się wielkością, wiekiem, poziomem zadbania oraz kunsztem wykonania. Są ich tysiące, ale żadna się nie powtarza. Co jednak znaczą? Przyczyna powstania takiej kapliczki jest jedna – wypadek samochodowy. Intencje ich stawiania są natomiast dwie. Pierwsza to podziękowanie za to, że pomimo wypadku uszło się z życiem, druga natomiast to prośba o spokojny spoczynek w „lepszym świecie” gdy taki wypadek zakończył się tragicznie.
Dość długo przemierzam względnie płaskie tereny rolnicze. Analizując mapę wiem, że czeka mnie solidny podjazd. Ale takiego nachylenia drogi to się zupełnie nie spodziewałem. Na bardzo krótkim dystansie zdobywam kilkaset metrów w pionie. Temperatura powietrza miała bardzo duży wpływ na tempo podjazdu. Na szczęście przy drodze jest kilka źródełek z przyjemnie zimną wodą :)
Przede mną na koniec dnia kilkadziesiąt kilometrów jazdy po zupełnym bezludziu. Nie ma po drodze żadnej miejscowości, a jedyna cywilizacja to pasterze wypasający stada kóz. Te z kolei lezą jak im się podoba i czasami jest problem z przejazdem.
Ogólnie greckie widoki są całkiem spoko tylko ta kiepska przejrzystość powietrza...
O zachodzie słońca rozpoczynam zjazd do Serres i to taki konkretny. Hamulce na tej stromiźnie zaczynają aż śmierdzieć. Gdyby nie brak znajomości drogi to spokojnie można by się rozbujać do 80-90 km/h na luzie ;)
Przez miasto przejeżdżam gdy jest już zupełnie ciemno. O dziesiątej wieczór jest 31 stopni na plusie. Panuje straszy zaduch. Wypijam szybkie piwo w knajpie i lecę dalej.
Jakimiś mniej uczęszczanymi drogami jadę w kierunku Salonik. Do pokonania jest około 70 kilometrów i raczej nikłe szanse bym tam dotarł tego samego dnia. Strasznie denerwują mnie psy pasterskie. Jest ich w okolicy od groma. Kilka razy opuszczają one stado owiec, które pilnują i puszczają się w pogoń za mną. Są bardzo agresywne. Jeden swymi kłami rozrywa mi skarpetkę na lewej kostce....
Za miejscowością Kalokastro przychodzi mi się zmierzyć z kolejnym dziś podjazdem. Jednak dość wcześnie rezygnuję z dalszej walki o kolejne metry i rozbijam się na noc na polance przy drodze. Kolejny dzień z dystansem ponad 200 km zaliczony, więc po co się dalej męczyć.... ;)
Statystyki dzień 10 |
Cała galeria pod adresem: https://photos.app.goo.gl/a2JdQAeh62PeZmsa2
cdn
Kolejna część relacji -->
"Grek z kolei tylko mi machnął bym jechał dalej" czyli jednak obiegowa opinia o Grekach się sprawdziła. A na psy to sobie metalową antenę samochodowa z dużego fiata przymocuj gdzieś do ramy. Trochę barbarzyński sposób, którego raczej nie pochwalam, ale gdy chodzi o zdrowie to lepiej mieć coś takiego pod ręką.
OdpowiedzUsuńMiałem ze sobą gaz, ale gdy był potrzebny to akurat znajdował się głęboko w sakwach :D
UsuńZamiast "kapliczek" przeczytałem "knajpek" :D
OdpowiedzUsuńGłodnemu zawsze chleb na myśli ;)
Usuń