Strony

czwartek, 22 września 2016

Granią Słowackich Tatr Zachodnich - 10/11.09.2016

Po dwóch latach przerwy od pieszych wypadów w Tatry pora tam wrócić...No dobra zahaczyłem o Tatry wysokie w zeszłym roku podczas powrotu z Kralovej Holi ;)

Jestem umówiony ze Zbyszkiem i Renatą. Poprzednim razem w marcu mój wyjazd nie udał się bo odwołali wszystkie połączenia kolejowe, a komunikacja zastępcza była, że pożal się Boże...
Rowerem docieram w 3,5 godziny do Gliwic. Ze Zbyszkiem jesteśmy umówieni w Katowicach. Wyjazd w Tatry zaplanowany na godzinę szóstą. Do Rohackiej doliny docieramy w zaplanowanym czasie. Zanim podjedziemy na parking odwiedzamy chatę Zverovka gdzie wypijamy po kuflu kofoli...

Będąc na parkingu i widząc jaka jest pogoda decydujemy się podjechać jak prawdziwi turyści kolejką "Rohacze-Spalena" :D Koszt to 6 euro, ale dzięki temu omija nas nudne podejście lasem gdzie nie ma widoków ;)


Za sprawą wyciągu turystów tutaj wielu. Zdaje się, że większość wchodzi co najwyżej na Brestową. W dość sporym "tłumie" wchodzimy na grań. Towarzyszą nam piękne widoki, którymi się napajamy.




U góry pierwszy odpoczynek. Wiele osób czyni to samo. Widać jednak, że pogoda powoli zaczyna się psuć. Przybywa obłoków na niebie.



Po 15 minutach ruszamy w kierunku Brestowej. Towarzyszą nam coraz bardziej zamglone widoki. Chociaż w kierunku północnym jest jeszcze widoczny błękit nieba.



Na Brestowej już trochę dłuższa przerwa. Szczyt przez cały czas w cieniu. Jest natomiast bardzo ciepło i prawie bezwietrznie.


Podążając dalej czerwonym szlakiem zdobywamy Salatyny. I kolejna przerwa...Tym razem przyjemnie przygrzewa nam słoneczko. Można się opalać, co zresztą czynimy :)






Na dziś mamy do zdobycia jeszcze tylko jeden szczyt - Spalona Kopa 2083 m. Po zejściu na Spaloną przełęcz szlak staje się bardziej ciekawy. Pojawiają się pierwsze łańcuchy, a znaki czerwone prowadzą już po bardziej eksponowanych miejscach.




Jako, że w planach jest spędzenie nocy po chmurką to nigdzie się nam nie śpieszy. Na szlaku robią się pustki, a i tak gdy na kogoś trafiamy to go przepuszczamy. Widać też iż ci którzy pozostali w górach mają zamiar spędzić nadchodzącą noc gdzieś na grani.


Na Spalonej Kopie jesteśmy długo przed zachodem słońca. Każdy wyszukuje odpowiedni dla siebie skrawek ziemi. Później długie oczekiwanie zachodu słońca. Umilamy sobie czas rozmowami i spacerami po okolicy.




Tuż przed tym jak słońce schowa się za horyzontem, promienie  ładnie oświetlają szczyt. Sam zachód bez fajerwerków(widywałem już ładniejsze), ale i tak było przyjemnie :)





Po zapadnięciu zmroku przychodzi czas na nocne zdjęcia. W naświetlaniu zdjęć pomaga księżyc zbliżający się ku pełni. Na okolicznych szczytach widoczne są światełka osób, które postanowiły spędzić noc podobnie jak my.




Tej nocy chciałem zebrać trochę materiału foto do moich "kręciołków". Jednak już po kilku zdjęciach obiektyw zaszedł rosą i prawie 300ta zdjęć jest do skasowania :(


Klapanie lustra w aparacie nie dawało spać Zbyszkowi w tej jego "psiej budzie".....

Noc mija na spokojnie. Nie zanotowaliśmy odwiedzin żadnego stworzenia lub po prostu nie byliśmy tego świadomi ;)
Z własnego doświadczenia wiem, że warto być na nogach dość wcześnie. Długo przed wschodem słońca, gdy na niebie są widoczne jeszcze gwiazdy panują najlepsze warunki. Właśnie tak było i tym razem. Gdy za sesję foto zabiera się pozostała dwójka warunki nie są już tak dobre. Nad Tatrami Wysokimi przybywa chmur, a i w Zachodnich powoli zaczynają podnosić się obłoki z dolin.





Mieliśmy na tyle szczęścia w doborze miejscówki, że chmurki nas omijają. Za to przez wszystkie okoliczne szczyty przewalają się chmurki. Współczuję innym, którzy mieli zamiar obejrzeć wschód słońca np. z Brestowej czy Pachoła....

Sam wschód słońca to widoczne zaledwie pół tarczy słonecznej przez chwilę. Potem chowa się ono na jakieś pół godziny za pasem chmur wiszących nad górami. Mimo wszystko widoki są bardzo ładne. Dodatkowo gdy w końcu udaje się przebić promykom widoki te stają się "bardziej kolorowe". Oczywiście duża tu zasługa filtra polaryzacyjnego.




Piwa niestety zabrałem tym razem za mało, ale w plecaku znajduje się mała flaszka rakiji, którą przywiozłem z tegorocznego wypadu na półwysep Istria ;)





Około 9-tej zbieramy się do drogi. Wiadomym jest, że na Pachoła będziemy wchodzić w chmurze. A jak chmura to będzie się kondensować woda na skałach, a te będą wówczas śliskie. Tak też było....  Na szczycie jesteśmy po pół godzinie. Chwilę postanawiamy tutaj posiedzieć bo są szanse, że wiaterek przegoni te chmurki ;)




Schodzimy na Banikowską przełęcz gdzie z racji dochodzących szlaków z dolin turystów już sporo. Sprawnie zdobywamy czwarty pod względem wysokości szczyt Zachodnich - Banówkę.




Pogoda coraz lepsza, więc co ?..., no kolejna dłuższa przerwa. Chłoniemy widoki :)


Od Banówki szlak staje się bardziej ciekawy. Przybywa łańcuchów, a skała jest bardzo wyślizgana. Na szlaku wielu turystów wśród których dominuje język polski ;)




Wiele trudnych odcinków można obejść wygodną ścieżką, ale Zbyszek twierdzi że Renata dzisiaj nie ćwiczyła, więc musi wszystko przejść wzdłuż czerwonych znaków ;)

Wielu turystów nas wyprzedza. U niektórych kompletny brak kultury i dosłownie rozpychają się łokciami. Ja nie miałem takiego przypadku, ale Renata powiedziała, że została szturchnięta. Innym złym zachowaniem jest szarpanie tego samego odcinka łańcucha którego się trzymasz :/


W połowie podejścia na Hrubą Kopę przerwa. Udaje mi się nawet chwilę zdrzemnąć na palącym słońcu. Ze szczytu natomiast widoki genialne! W czasie gdy siedzieliśmy na zachodnich stokach przejrzystość znacznie się poprawiła :)





Przed nami najtrudniejszy odcinek dzisiejszej trasy - Trzy Kopy.





Później to już zejście na Smutną przełęcz czyli pikuś ;) Oczywiście były przerwy na podziwianie widoków bo te były warte by poświęcić im chwilę, nawet dłuższą :)




No cóż... Teraz pozostaje długie i męczące zejście Smutną doliną do bufetu "Tatliakova chata". Na zejściu towarzyszy nam widok na Rohacze. Tamtą część "słowackiej orlej perci" zaliczyłem kilka lat temu.



W bufecie obowiązkowe piwo ! Mimo tłumów oblegających obiekt kolejka szybko się posuwa.


Po małej przekąsce ruszamy w kierunku parkingu po asfalcie. Tym razem nawet się nam on aż tak nie dłuży. Nawet się nie obejrzeliśmy jak minął nam ten odcinek ;)


Po dotarciu do Gliwic pozostaje mi jeszcze powrót rowerem do domu. Na miejscu jestem dość późno(lub wcześnie jak kto woli). Nie ma sensu kłaść się spać bo zaraz trzeba iść do pracy ;)

Z wypadu jestem naprawdę bardzo zadowolony. Takie zachody i wschody w górach to ja lubię :)

Galeria:  LINK


1 komentarz:

  1. O kurcze! Wypad mega. Praktycznie bym skopiowała całą trasę i zamysł. No może oprócz tego dojazdu rowerem do Gliwic :P

    OdpowiedzUsuń