Strony

środa, 10 sierpnia 2016

Rowerowy Eurotrip 2016 - Dzień 1 - Kierunek południe ! - 23.07.2016

No i w końcu przyszła pora na kolejny dłuższy wypad rowerowy. W porównaniu do wcześniejszych tak długich wypadów nastąpiło kilka zmian. Ta najbardziej istotna to taka iż po raz pierwszy na 2 tygodniowy wypad jadę w towarzystwie.

Cel ? Hmmmmm...., cel był zupełnie inny w pierwotnych planach. Jednak to co miało miejsce ostatnio w Turcji wpłynęło na zmianę planowanej trasy. Innym zamierzeniem było wyśrubowanie osobistych osiągnięć podczas jednego wyjazdu tj. najdłuższy pokonany dystans czy chociażby najwyższa osiągnięta wysokość na rowerze. Niestety tego nie udało mi się zrealizować choć bardzo niewiele zabrakło :)

Przygotowań do wyjazdu jakiś specjalnych nie było bo o tym że mam wolne na 100 % dowiaduję się dopiero w środę ;). Przegląd roweru, wymiana tylnego koła na bardziej wytrzymałe no i zrezygnowałem tym razem z plecaka. W jego miejsce znalazła się za to po raz pierwszy torba na sprzęt foto na kierownicę. Niestety to jakieś najtańsze badziewie i kompletnie nie zdało to egzaminu. Będę musiał pomyśleć o jakiejś lepszej, markowej...



Przed samym wyjazdem trochę zachodziła obawa czy podołam wyzwaniu. Prawda jest taka, że niewiele jeżdżę ostatnio na rowerze. W dniu wyjazdu mam pokonanych tyle kilometrów w roku co normalnie pokonuję do kwietnia ;p

Po raz pierwszy rezygnuję z map papierowych na rzecz tych w telefonie. Zemści się to później na nas.

Z Grześkiem umawiamy się w Opavie o 09:00. Ja jadę rowerem 70 km, a on pociągiem z Opola do Raciborza i dopiero stamtąd do Opavy. Na miejscu jestem z małym opóźnieniem. Robimy w centrum zakupy i przenosimy się do parku by obgadać kilka kwestii. Dla Grzesia będzie to debiut w tak długim wypadzie ;)



Po około 40 minutach ruszamy na Hradec nad Moravicą. Za miejscowością rozpoczynamy podjazd na najwyższy punkt dzisiejszego dnia - Vrchy 539 m. W zasadzie przerwy ograniczamy do minimum, a czas i tak zbyt szybko nam ucieka. W mieście Fulnek postój na łyk wody i odbijamy z krajówki na Odry. Dziwne trochę, ale jeszcze w tym miasteczku nie byłem ;)




Na mało "czeskim" rynku chwila ochłody przy studni i jedziemy na Hranice. Zbyt byliśmy rozpędzeni i musimy nadrobić kilka kilometrów bo pojechaliśmy nie tą drogą, którą powinniśmy ;). Szybki przejazd przez miasto i następnie ścieżką rowerową przez Teplice nad Beczwą. W zasadzie od tego miejsca aż do Holešova to powtórzenie trasy, którą pokonywałem podczas minionej majówki ;)






Dalsza trasa jest już bardziej płaska. Od Hulina jedziemy na Otrokovice. Dalej wzdłuż rzeki Moravy na
Uherské Hradiště. Dopiero od tego miejsca jest coś czego wcześniej nie znałem.




Przejeżdżamy przez centrum Uherský Ostroh. Trafiamy na jeszcze czynny sklep mimo, że powinien być już zamknięty od kilkunastu minut. Korzystamy z okazji i robimy ostatnie tego dnia zakupy. Kilka zdjęć na rynku i o zachodzie słońca ruszamy w kierunku Veselí nad Moravou. To trochę większe miasto od tego wcześniejszego, ale mniej ciekawe. Rynek już klasycznie wybrukowany, a na nim pustki. Jest późno, a mimo to temperatura jeszcze bardzo wysoka. W niedużej odległości od centrum stoi bardzo zaniedbany renesansowy pałac.





Trasą rowerową przejeżdżamy przez przypałacowy park. Kilka kilometrów dalej w miejscowości Vnorovy zatrzymujemy się przy figurze św. Jana Nepomucena. Zaczepia nas miejscowy na rowerze. Następują pytania typu skąd, dokąd, ile kilometrów i skąd wiem, że to Nepomuk ;) Zostajemy zaproszeni na kieliszek wina. Jan pokazuje nam swoją "świątynię" tj. potężną piwnicę wykonaną z cegły z odzysku co nadaje jej starodawny wygląd. Opowiada nam o kilku świętych umieszczonych we wnękach w różnych miejscach piwnicy. Na jednym kieliszku wina nie poprzestaliśmy, ale zbyt dużo też nie mogliśmy wypić bo przed nami jeszcze kawałek jazdy tego dnia. Niewiele brakowało, a skusilibyśmy się na kolację i zapewne później na ugoszczenie nas na noc. Jednak jednym z założeń podczas takich wypadów jest nocleg "gdzie popadnie" bo to jest właśnie prawdziwa przygoda :)



Okazuje się również, że Jan świadczy usługi pogrzebowe. Pokazuje nam magazyn trumien ;) Na pożegnanie otrzymujemy jeszcze butelkę wina. Proszę również o kontakt abym mógł przesłać relację po powrocie bo nie mógł uwierzyć w nasze zamiary dotyczące tego wypadu  :) Żegnamy się i jedziemy jeszcze kilkanaście kilometrów na południe. Niedaleko Hodonina rozbijamy pierwszą bazę podczas tego wypadu pod rozłożystym drzewem...



To był udany dzień.

5 x piwo i 6,5 l innych płynów.

Galeria - Dzień 1: LINK

cdn...


4 komentarze:

  1. te 60 km. maz to po prostej ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś jazda z sakwami do mnie nie przemawia, chociaż nigdy z nimi nie jechałam. Na takie długie wyjazdy moją mistrzynią jest cyklistka, znajoma z mojego miasta :D http://cyklistka.pl/przygody/bikepacking-w-alpach/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Minimalizm jest fajny, ale raczej nie zabiera ze sobą lustrzanki. U mnie sprzęt foto na taki dłuższy wypad waży tyle ile cały bagaż Twojej koleżanki. Kumpel z którym w tym roku jechałem miał mimo sakw o kilkanaście kilogramów mniej bagaży :)
      Ale poczytam trochę bloga bo nigdy nie wiadomo czy czegoś nowego się człowiek nie dowie ;)

      Usuń