Oj zmarzło mi się minionej nocy. Co prawda było 10 stopni na plusie jednak zmęczenie, a później stygnięcie ciała trochę mnie wyziębiło i nad ranem zaczyna mną trochę trząść 😋 Nie chciało mi się tym razem zakładać podpinki pod hamak i teraz mam za swoje lenistwo. Więcej nie popełnię tego błędu 😉
Dość długo się wiercę w hamaku w oczekiwaniu aż promienie słońca przebiją się przez drzewa i odrobinę ogrzeją powietrze. Kilkadziesiąt metrów ode mnie przebiega bardzo ruchliwa autostrada, ale hałas przejeżdżających tamtędy samochodów wcale mi nie przeszkadzał w nocy 😉
Po lekkim śniadaniu ruszam w dzisiejszą trasę. Zawsze staram się omijać aglomerację Budapesztu ponieważ byłaby to dla mnie strata czasu próbując się przebijać przez najgęściej zaludniony obszar Węgier. Chcę jednak przedostać się na drugi brzeg Dunaju, a to tak czy owak wiąże się nadal z przejazdem przez jakieś większe miasto tak by dojechać do mostu. Jakoś przeprawy promowe mnie nie pociągają bo to i więcej czasu schodzi i przede wszystkim kosztuje 😋
Na miejsce przedostania się przez Dunaj na jego drugi brzeg wybieram most w okolicy miasta Erd. Przemierzam niewysokie wzniesienia podrzędnymi drogami.
W Biatorbágy moją uwagę zwróciły zaznaczone ruiny jakieś świątyni na tamtejszym cmentarzu. Postanawiam tam podjechać. W sumie Biatorbágy powstało w 1966 roku z połączenia dwóch miejscowości Bia oraz Torbágy. Ruiny znajdują się w tej pierwszej części.
W okolicy miejscowości Sóskút znajdują się jaskinie we wzniesieniu, na które prowadzi droga krzyżowa. Widać, że w to miejsce ingerował człowiek. Swoją drogą, właśnie w tym momencie pomyślałem sobie by kiedyś jednak odwiedzić specjalnie okoliczne wzniesienia jak i samą stolicę Węgier. Tak po prawdzie to tu jest naprawdę gdzie pojeździć ale te okolice jakoś nigdy nie znalazły się na moim celowniku 😉
Erd to spore miasto, przez które i tak muszę przejechać by się dostać nad Dunaj. Jak już muszę to przejadę sobie przez centrum. Na ulicach niestety strasznie duży ruch, a główne skrzyżowanie jak dla mnie bardzo dziwne skonstruowane...
Jadąc trasą rowerową(zwykła polna ścieżka na wale) wzdłuż Dunaju mijam jeden z trzech istniejących minaretów na Węgrzech. Ten tutaj ma 23 metry wysokości. Zwracam też uwagę na jakieś pozostałości z okresu rzymskiego. Niestety teren ogrodzony, ale jest możliwość zwiedzania tylko, że w poniedziałek jest zamknięte. Z węgierskiego nie znam nawet jednego słówka, więc daruje sobie rozszyfrowywanie tego co pisze na tablicy informacyjnej 😉
Obok natomiast stoi ładny pałac Nagytétény. Historia obiektu w tym miejscu sięga swymi czasami do okresu rzymskiego kiedy to znajdowały się tu umocnienia Campona. W XIII wybudowano gotycki zamek w późniejszym czasie przebudowany na pałac.
Kawałek dalej zatrzymuję się na Dunajem. Następuje dłuższa pauza na kąpiel w ciepłych wodach rzeki.
Most nad Dunajem jest aktualnie w remoncie i jedna część została zamknięta dla ruchu. Ścieżka rowerowa również została zamknięta i w zastępstwie wygrodzono bardzo wąską część z pasa ruchu po przeciwnej stronie. Nawet sobie nie wyobrażacie jaki miałem problem tamtędy przejechać bo co chwila zahaczałem to z prawej, a to z lewej strony ogrodzenia. Najgorsze to i tak było minięcie się z innym rowerzystą 😕
Przez niewielki odcinek moja trasa pokrywa się z naddunajską trasą rowerową. Po raz kolejny w dniu dzisiejszym trafiam na utrudnienia. Remontują przejazdy kolejowe i obowiązują objazdy. Jestem zmuszony nadkładać drogi po jakiś polnych duktach.... Ledwo wróciłem na właściwą trasę, a już po chwili kolejny most w remoncie. Tym razem całkowicie wyłączony z ruchu. Nie chce mi się po raz kolejny nadkładać drogi i dlatego decyduję, że spróbuję przejechać. Mostem przejechałem na drugą stronę jednak zjechać już nie byłem w stanie. Robotnicy kazali mi wracać i znaleźć sobie inne miejsce do przeprawy na drugą stronę... Wali mnie to kompletnie i sprowadzam rower po nasypie ekstremalnie w dół na biegnącą poniżej główną drogę. Ufff...., udało się !
Już myślałem, że to koniec atrakcji na dziś. W końcu opuszczam gęstą zabudowę. Wybrałem jakąś trasę rowerową wiodącą wzdłuż kanału wodnego licząc, że trochę podgonię już bezstresowo dystansu. A tu dupa ! Jestem ciekaw co za inteligent wytyczył w takim terenie trasę rowerową. Tam po prostu nie dało się przejechać. Nie dość, że same wertepy, straszne błoto to dodatkowo ta pseudo ścieżka tak bardzo zarośnięta, że byłem cały podrapany od przedzierania się przez dzikie róże. Zapewne gdyby nie moje doświadczenia w jeździe mtb to szlag by mnie chyba trafił. Zawrócić nie za bardzo było jak bo główną drogą był zakaz jazdy rowerem. Powiem szczerze, że im częściej bywam rowerem na Węgrzech tym mniej podoba mi się ten kraj od strony infrastruktury rowerowej i tych wszystkich zakazów z jazdą rowerem związanych 😖
Koniec, końców decyduję się przebić jakąś niezaznaczoną na mapie drogą leśną do pierwszej miejscowości bo za mną godzina jazdy, a ledwo 11 kilometrów pokonałem.....
Tak docieram do Bugyi. Trochę minęło czasu od moich ostatnich zakupów. Dlatego też w pierwszym napotkanym markecie robię zapasy. Za miastem wypijam dwa piwa by się trochę odstresować 😉
Temperatura dziś już nieźle daje popalić. Odpoczywam w cieniu drzew na ławce obok ruin dawnej kaplicy. W koło lata kilka wojskowych Mi-17.
Dalsza część trasy była wręcz nudna. Długie proste odcinki i niemal zupełnie płasko. Miejscowości również coraz rzadziej na mojej drodze. Przejeżdżam przez jakieś tereny wojskowe gdzie znajduje się poligon. Wszędzie zakazy zjazdu z głównej drogi, a mimo to dostrzegłem jakiegoś rowerzystę - sakwiarza odpoczywającego w hamaku kilkadziesiąt metrów od drogi 😉
Po trzech godzinach monotonii docieram do dużego miasta jakim jest Kecskemét. Od razu uderzam na starówkę. Główny plac miejski nosi nazwę Kossuth Tér. Znajduje się przy nim Ratusz miejski,
Kościół Franciszkański, Kościół Kalwiński i Kościół Wielki (katolicki). Do tego dochodzi bardzo wiele różnego rodzaju mniejszych i większych pomników.
Miasto wywarło na mnie bardzo pozytywne wrażenie 😀
Przed opuszczeniem miasta uzupełniam zapasy płynów, które dość szybko uszczuplam zaraz za miastem jadąc świetną ścieżką rowerową w kierunku zakładów mercedesa. Po drodze mijam dawny wiatrak.
Szybko i przyjemnie docieram do kolejnego miasta - Kiskunfélegyháza. Te węgierskie nazwy to jakaś masakra, nie potrafię tego nawet wymówić 😁
Poza niewielką częścią centrum kompletnie rozkopane...
Miałem cichą nadzieję, że jeszcze dzisiaj dotrę do Szeged, ale na nadziei się skończyło. Chwilę po tym jak słońce skryło się za horyzontem rozpoczynam poszukiwanie miejsca gdzie będę mógł "zawisnąć" pomiędzy drzewami 😉
Mimo wielu utrudnień i jeszcze większej ilości narzekania w dniu, który się właśnie kończy trzeba przyznać, że dzień udany bo wracam na właściwe tory czyli 200 km pękło. Muszę sobie po prostu radzić ze wszystkimi utrudnieniami, które napotykam na swojej drodze, a będzie ich jeszcze bardzo wiele😉
Dystans dnia: 202,61 km
Suma podjazdów: 319 metrów
Galeria dzień 3 : https://photos.app.goo.gl/jgJcDpX7MzEBHPmy7
cdn.....
.
Ile waży cały osprzęt hamakowy? :)
OdpowiedzUsuń-hamak 960g
Usuń-ocieplacz 950g
-tarp 1000g
,a śpiwór w zależności jaki wezmę. Tak więc dość wysoka waga, ale ja tam na nadbagaż jakoś nigdy nie narzekałem ;)
Taki eurotrip to niesamowita sprawa. Tyle rzeczy można zobaczyć! Świetne zdjęcia. Pozdrawiam i czekam na następny wpis.
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa. Postaram się trochę przyśpieszyć publikacje kolejnych części :)
UsuńRewelka. Szkoda, że sezon się kończy. Natomiast czekając na kolejne odcinki będzie tak jakby nadal było lato ...
OdpowiedzUsuńTrafiliśmy na tą samą miejscówkę na Dunaju ze spalonym statkiem :)
OdpowiedzUsuńDzięki. MK
OdpowiedzUsuń