Strony

środa, 20 grudnia 2023

Rowerowy Eurotrip 2023 - Dzień 15 - 10.07.2023

 I nastał piętnasty dzień wyprawy. Do końca coraz bliżej choć dystansowo jeszcze dość daleko 😉

Budzę się bardzo wcześnie. Poranek jest przyjemnie ciepły. Niby wczoraj przejechałem najwięcej kilometrów jednego dnia, ale były to "łatwe" kilometry. Dziś jestem wypoczęty 😀 

W mieście Kikinda jestem tak wcześnie, że jeszcze sklepy pozamykane, więc jadę dalej. Zresztą jeszcze jakieś tam zapasy prowiantu i wody mam. Powinno mi na jakichś czas jeszcze starczyć.



Chciałem maksymalnie "wyprostować" trasę do przejścia granicznego z Węgrami i wyszło mi, że muszę jechać niemal 20 kilometrów polną drogą. Jadąc na mtb nie straszne mi to. Jednak droga, a właściwie jej sypka nawierzchnia bardzo spowalniała jazdę. No i dodatkowo rower tak był zakurzony, że po dotarciu do miasta Novi Knezevac muszę skorzystać z myjki bo cały napęd mi rzęzi od piachu.....




Jednak pokonanie tego odcinka trasy zajęło mi odrobinę więcej czasu aniżeli bym chciał. I dość mocno zgłodniałem. Tak więc już po przekroczeniu rzeki Tisza robię konkretne zakupy w mieście Kanjiža. Wypadałoby się też porządnie umyć pod jakimś kranem bo wyglądam podobnie jak wcześniej mój rower 😜


Kanjiža to mała mieścina, więc wiele do zobaczenia tu nie ma. Po przerwie śniadaniowej robię mały objazd okolicy centrum. Najbardziej widoczne są tu wpływy monarchii Habsburgów, którzy panowali na tych terenach w latach 1686-1918.






A teraz kierunek Horgos i przejście graniczne z Węgrami. Niestety coraz bardziej wieje mi w twarz. I taki stan będzie do końca dnia kiedy to pod wieczór trochę zelżeją podmuchy. 
Oczywiście korzystam z tego mniejszego, pomocniczego przejścia granicznego. Co ciekawe jest ono czynne w godzinach 7-19. Więc jak ktoś podróżuje rowerem i się spóźni to będzie musiał poczekać do następnego dnia. Kolejka jest spora bo Węgrom jakoś się nie śpieszy z odprawą. Ale co mają powiedzieć ci na tym sąsiednim, autostradowym przejściu ? Tam kolejka tirów chyba na kilometr !
Na szczęście ja jestem w innej kategorii podróżujących 😊😉 Moment i przeciskam się do okienka. Serb wbija pieczątkę i życzy szerokości. Węgrzy to porażka. Każą pokazać co mam w bagażach. Gdy rozpakowałem plecak i pokazałem cały sprzęt foto to nie wiem czy pogranicznik zagrał głupa czy takim jest, ale spytał "turysta"? Już chciałem powiedzieć "a co kur.. nie widać?". Jednak się wstrzymałem 😅




No i rozpoczynam swój powrót przez ziemie węgierskie. W miejscowości Röszke odbijam na Mórahalom
To niewielkie miasteczko znane jest ze swych wód termalnych. Tutejsze źródła mają temperaturę wody w przedziale 34-39 stopni Celsjusza. Dzięki wysokim zawartościom minerałów kąpiel w tutejszych wodach jest zalecana dla osób z chorobami zwyrodnienia i zapalenia stawów, choroby kręgosłupa, reumatyzm oraz choroby ginekologiczne,





Kawałek dalej docieram do głównej drogi nr.55. Zarąbistą sprawą są na Węgrzech ścieżki rowerowe. Bardzo często wiodące wzdłuż głównych dróg na bardzo długich dystansach. Nie to co u nas w jakichś szczątkowych odcinkach.



I gdyby nie to, że mam zamiar zjechać na drogę o numerze 53 to mógłbym jechać tą ścieżką aż do miasta Baja czyli niemal 80 kilometrów !
W pewnym momencie trafiam na koszenie poboczy na tejże ścieżce rowerowej. Gościu robi straszny syf. Ja wiem, że prawdopodobnie po wszystkim zostanie do zdmuchane z nawierzchni, ale gorsze było dla mnie to iż nie byłem w stanie go wyprzedzić przez kilka kilometrów. W końcu postanowiłem wyprzedzić go poboczem i w grząskim piachu niemal nie wywinąłem orła. Dopiero wówczas kierowca mnie zauważył. Tak pewnie jechałbym za nim do końca tej trasy 😕 
No i dziwi mnie fakt, że według mnie kradzione samochody stoją wypatroszone od tak w bocznej drodze i są z daleka widoczne. Na pewno stoją tu już od dłuższego czasu.






No i jak już wcześniej wspomniałem odbijam na drogę numer 53 i teraz kieruję się już na północ do Kiskunhalas. Tutaj niestety już ścieżki rowerowej nie ma, a droga jest w opłakanym stanie. Szczególnie jej skrajne części są powybrzuszane od kół ciężarówek. Tu niestety bardzo kiepsko się jedzie rowerem 😔 Ogólnie trasa bez historii....


Około 15:30 docieram do Kiskunhalas. To już odrobinę większe miasto. Od razu kieruję się do centrum. Tam trafiam na znajdującą się niemal w samym centrum synagogę. 


Samo centrum jest bardzo zielone. Na każdym kroku natrafimy na jakiś pomnik. Tak jest zresztą w całych Węgrzech.




Ratusz







Po zakupach udaję się na obrzeża nad jezioro Sóstó. Tam robię sobie dłuższą pauzę na odpoczynek. Na sztucznym cyplu z namułu jeziora postawiono niewielką drewnianą wieżę widokową.






Za miastem przez pewien czas jadę ścieżką rowerową taką w węgierskim standardzie 😊




Na stacjach orlenu cena LPG jest kilkadziesiąt groszy wyższa aniżeli w tym samy czasie na tych samych stacjach w Polsce. Na to paliwo zwracam zawsze uwagę bo na gazie jeżdżę 😉


Pięknie się śmiga po ścieżce rowerowej. Trochę utrudnia jazdę silny wiatr, ale i tak nie jest źle. Po niemal 30 kilometrach docieram do kolejnego miasteczka, którym jest Kiskőrös. Miasto niemal o połowę mniejsze od poprzedniego, ale też całkiem ciekawe. I tak jak wcześniej tak i tu najpierw trafiam na synagogę.




Okolice te zamieszkałe były już 4 tyś. lat temu o czym mówią badania archeologiczne. Bardzo bogate zresztą w artefakty z różnych okresów. 

Natomiast pierwsze pisemne wzmianki o tym mieście pochodzą z roku 1277. Względnie spokojnie panowało tu do XVI wieku kiedy miasto zostało zajęte przez Turków. Turcy tak zniszczyli osadę, że przez pewien okres nikt tu nie mieszkał. Odrodzenie osady to zasługa rodziny Wattay. Otrzymała ona te ziemie od Leopolda I.
Prawa miejskie odzyskało późno bo dopiero w 1973 roku.

Obecnie to spokojne miasto gdzie wszystko wygląda jakoś tak sennie.








I ponownie jadę ścieżką rowerową. Widać już zmianę pogody. A prognozy mówią o nadciągających burzach.





Ostatnią miejscowością po tej stronie Dunaju jest Solt. Specjalnie zjeżdżam z głównej drogi by znaleźć sklep. No i przy okazji zobaczyć czy jest tu coś ciekawego. Jest kilka świątyń z tą największą, kościołem ewangelickim. Stoi też jakiś niewielki pałacyk przy drodze przelotowej przez centrum.




No i przedostaję się mostem na drugi brzeg Dunaju. Po drodze mijam trzech chłopaków na rowerach z bagażami. Są ubrani w płaszcze przeciwdeszczowe. A więc gdzieś tam gdzie jadę już pada. I faktycznie widać ciemne granatowe chmury na horyzoncie.




No, a po drugiej stronie Dunaju leży miasto Dunaföldvár. Nie ma za bardzo czasu na zatrzymywanie się. Możliwie szybko opuszczam miasto bo zaczyna grzmieć. Najgorsze jest to, że idzie ulewa dokładnie z tego kierunku, w którym jadę 😕




Dalej pojechałem już tak by sobie skrócić trasę. Podrzędnymi drogami kieruję się na Székesfehérvár.


Kilka kilometrów dalej zaczyna padać deszcz. Na razie tylko delikatnie. Najgorsze było to, że nie mam się kompletnie gdzie schować. Szczęściem było to, że gdy przyszła ogromna nawałnica to akurat przejeżdżałem przez jakąś niewielką miejscowość i znalazłem przystanek autobusowy. W ostatniej chwili bo lunęło konkretnie. Nawet wracające kombajny z pola stanęły na drodze bo nic nie było widać.... I tak straciłem ponad pół godziny siedząc na przystanku. 
Gdy ruszam dalej jeszcze pada, ale mi już wszystko jedno bo i tak na drodze strumienie wody płyną. Teraz myślę by wyjechać gdzieś poza obszar zamieszany i rozwiesić hamak pomiędzy dwoma drzewami ..... 😉


Statystyki Dzień 15:

Dystans: 223,28 km
Czas jazdy: 12:29:37
Średnia: 17,87 km/h
Max: 31,76 km/h
Suma podjazdów: 263 m
Wys. maks: 135 m n.p.m.

Mapka dzień 15 😉


cdn

2 komentarze:

  1. Finał dosłownie o rzut beretem od Tác (muzeum poświęcone starożytnemu Gorsium), gdzie jak dotąd najdalej wypuściłem się autem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaaa... Dowiedziałem się o tym miejscu dopiero po powrocie do domu. Będzie na następny raz gdy będę przejeżdżać w okolicy 😉

      Usuń