Strony

środa, 20 marca 2019

Dzień "świtaka" Mały Dziad - 19.01.2019

Zima chyli się nam ku końcowi, a ja mam jeszcze kilka zaległych relacji z tego okresu. O ile warunki zimowe w górach mamy takie jakich nie było od kilku lat o tyle pogoda nie za bardzo dopisuje. Jeżeli trafia się ładny pogodowo dzień podczas weekendu to jest to bardzo rzadko. A gdy tylko taki się trafia to staram się taką okazję wykorzystać maksymalnie jak tylko mogę 😉

Chciałbym wcześniej wyruszyć ale tym razem po prostu nie mogłem. I tak przypinam narty do roweru i startuję dopiero po 22.... Na przełęcz Videlsky Kriz docieram po pierwszej w nocy. Standardowo chowam gdzieś w lesie rower. Przypinam narty do plecaka i wio pod górę szlakiem żółtym do chaty Švýcarna.


Księżyc w pełni i będą ładne zdjęcia nocne 😀 Nie wiedziałem tylko o której dotrę w partie szczytowe gdzie będzie ładna sceneria. Ostatnio sporo przybyło śniegu. Według pomiarów w Masywie Pradziada jest trochę ponad dwa metry. Ostatnio też przybyło trochę całkiem świeżego i spodziewałem się że szlak będzie nieprzetarty. I tak było w rzeczy samej. Tylko jakiś skiturowiec szedł do góry. Jednak w 1/3 podejścia leżą powalone drzewa a szlaku skutecznie utrudniając dalszą wspinaczkę. Idę więc tak jak wiodą ślady nart. Jest dość ciężko bo dwa kroki są ok, ale np. trzeci już zapadam się powyżej kolan i tak co chwila. Obejście zajmuje mi sporo czasu bo i kawałek drogi trzeba pokonać. Jednak nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło 😉 Trafia mi się całkiem fajny widok na Pradziada ! Wszystko z okolic chatki Silonova.




Dziś zero wiatru, ale z tego co kojarzę to tak przeważnie trafiam przy ładnej pogodzie podczas pełni i nie ważne to czy jestem na Pradziadzie, Śnieżce czy też Babiej Górze 😉

Znajduję niebieskie znaki na drzewach i one to prowadzą mnie ponownie do szlaku żółtego. Dalsza wspinaczka jest straszą męczarnią. Zapadam się dosłownie po pas. Wiem, że wyjście na górę zajmie mi sporo czasu i przede wszystkim będzie mnie to kosztować wiele sił.




Tak od granicy 1300 m n.p.m. las się przerzedza i teraz już nigdzie mi się nie śpieszy. Ubieram się ciepło bo mimo wszystko jest kilkanaście stopni poniżej zera. Rozkładam statyw i teraz co kawałek wykonuję zdjęcia. 





Tam na otwartej przestrzeni śnieg jest bardziej zmrożony i się człowiek już tak nie zapada. Idzie się bardzo swobodnie. Aparat naświetla kolejne kadry....





Sceneria jest po prostu boska ! Oszronione drzewa przypominają jakieś stwory lub zastygłe w bezruchu wojsko.


Trudny dzień, nieprzespana noc i mimo wszystko ciężka wspinaczka spowodowały u mnie spore zmęczenie. Zimno też się zrobiło. Idę więc do nieodległego schroniska chwilę się ogrzać. Zmęczenie robi swoje i przysnęło mi się odrobinę.



Jednak ocknąłem się w najbardziej odpowiednim momencie. Jeszcze nie zaczyna świtać, ale trzeba już powoli wyjść ponownie na grzbiet. Jeszcze tylko kilka nocnych zdjęć i u góry już widać jak jaśnieje horyzont. Zaczyna działać adrenalina i nie odczuwam już zima tak jestem podekscytowany !


Inna sprawa, że wcale się nie spodziewałem dalekich widoków, a tu masz ! Taty na wyciągnięcie ręki !




Fajnie ! Będę mógł w końcu przetestować nowy obiektyw 😀



Po konkrety zapraszam do wpisu: "Beskidy, Mała Fatra oraz Tatry widziane ze szczytu Malý děd(1368 m)"

Mimo bardzo niskiej temperatury nie mam na dłoniach rękawiczek tak mi jest ciepło, a przecież strasznie marznę w kończyny 😉








Wstaje słońce i swymi pierwszymi promieniami muska pięknie ośnieżone świerki.


Wyciągam drona. Jednak zrobiłem mały błąd bo o ile akumulator trzymałem cały czas blisko przy ciele by się nie wychłodził to zapomniałem o kontrolerze ! Niestety po zaledwie kilku minutach lotu dostaję ostrzeżenie o rozładowanej baterii w kontrolerze i dron zaczyna wracać do domu. Poziom energii spada drastycznie i nieuniknione, że wyłączy się zanim zdążę wrócić. W takich przypadkach należy pamiętać o tym by przed startem pozwolić by sprzęt ustawił sobie nowy "Home Point" czyli miejsce startu, w które w razie utraty sygnału wróci dron i wyląduje bezpiecznie.




Wykonuję wiele zdjęć. Kontroler mi się wyłącza i dron powolutku ląduje w miejscu, z którego wystartował. Uff... 






A i jeszcze jedno.... Udało mi się też poskładać filmik ale materiał wykorzystany zbierałem od półtora roku ;) Trochę marny ze mnie montażysta, ale jak na pierwszy raz to może być 😅
Szkoda tylko, że nie udało się wykorzystać całego dostępnego czasu w takich warunkach 😕


Te ładne poranne barwy odpływają z czasem gdy słońce wschodzi coraz wyżej ponad horyzont. Zdjęć już robię mniej. Zakładam też w końcu narty by było wygodniej poruszać się naprzód.



Schodzę na główny trakt. Tam przed chwilą przejechał ratrak, który przygotował ślady pod biegówki. Już nawet kilka osób tędy przejechało. Jadę oczywiście w kierunku szczytu Pradziada.



Na szczycie tradycyjna sesja foto. Ale już nie tłukę tyle tych wszystkich zdjęć jak dawniej 😉





Idę na śniadanie do restauracji gdzie spędzam bite trzy godziny. Akumulatory podładowane i teraz można iść trochę polatać 😉





Kilka panoram, kilka filmików i zarządzam odwrót. 

Mógłbym pozostać jeszcze dłużej np. do zachodu słońca, ale jak pisałem wcześniej trochę byłem już zmęczony, a i pogoda nie miała już później być tak dobra. Uznałem, więc że lepiej wcześnie sobie wrócić do domu i wypocząć 😀

Droga powrotna w zasadzie bez historii. Na nartach bardzo szybki zjazd do Švýcarny. Jedyne zdjęcia, które wykonuję to te telefonem. Aparat już na dobre wylądował głęboko w plecaku.





Z małego Dziada(Malý děd). Zjazd na nartach biegowych jest niemal niemożliwy. Co prawda mógłbym robić jakieś duże zakosy na tej stromiźnie ale tu bardziej zachodziła obawa o sprzęt znajdujący się w plecaku 😉

Pod górę wchodzi wiele osób na skiturach, więc z zejściem nie będzie większego problemu. Jeden starszy pan zaczepia mnie widząc przypięte narty do plecaka. Zaczyna wypytywać co gdzie jak po co. Opowiadam jak przyjechałem rowerem na wschód słońca. Na pytanie gdzie teraz jadę powiedziałem zgodnie z prawdą, że na Głuchołazy. A ten nagle zdziwiony że jestem polakiem, a mówię po czesku. W ogóle się nie pokapował mimo wymiany kilkunastu zdań 😅


Odnajduję pozostawiony w lesie rower. Zmęczenie coraz większe, a tu trzeba wrócić do domu ponad czterdzieści kilometrów. Udaje się tego dokonać jeszcze za dnia, dnia z którego jestem niesamowicie zadowolony. Bo jak się później okaże na następny ładny dzień podczas weekendu przyjdzie mi czekać sześć tygodni....

I na koniec wiadomo...., galeryjka foto ;)

https://photos.app.goo.gl/aBqfpRNRnhuXNmKTA



7 komentarzy:

  1. super zdjęcia
    czytelniczka85

    OdpowiedzUsuń
  2. Miazga, zbieram szczękę z podłogi po obejrzeniu zdjęć... :O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty też potrafisz takie zrobić, ale dzięki za komplement :)

      Usuń
  3. Niesamowite zdjęcia. Piękne ujęcia!

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny reportaż, podziwiam hart ducha i fantazję. Zdjęcia trzy razy tam i z powrotem. Miód dla duszy. Dzięki MK

    OdpowiedzUsuń
  5. Super pomysł, super zdjęcia.Podziw za wysilek!dzieki za podzielenie się efektami.powodzenia..

    OdpowiedzUsuń