Niewiele czasu minęło odkąd spędzaliśmy sylwestra w Bieszczadach. Wówczas to postanowiliśmy, że najszybciej jak to tylko możliwe tam wrócimy. Plan zakładał, że wybieramy się w tamtejsze rejony w drugi weekend lutego. Tylko szkoda, że ponownie prognozy pogody są marne.... Większość ekipy jest na miejscu już w czwartek i ci co poszli w góry w piątek wygrali los na loterii bo pogoda była genialna. Niektórzy(w tym ja) musieli być niestety w pracy 😏
We trójkę czyli z Markiem i Kubą ruszamy w trasę późnym popołudniem. Tym razem za kółkiem siedzi Marek. My z Kubą możemy oddać się przyjemnościom 😉
Droga do Wetliny upływa nam całkiem spokojnie. Na miejscu jesteśmy coś koło 22.... Załapaliśmy się jeszcze na ognisko. Ogólnie na rozmowach przy piwku siedzimy do późnych godzin nocnych. Przeginać też nie ma co bo na sobotę mino kiepskich prognoz pogody trzeba byłoby się wybrać gdzieś w góry 😄
Postanawiamy zdobyć najwyższy szczyt Bieszczadów - Tarnicę. W związku z tym wynajmujemy busa i za całkiem przyzwoite pieniądze zostajemy odstawieni do Ustrzyk Górnych. Jednocześnie umawiamy się by kierowca podjechał po nas popołudniu do Wołosatego. Dla nas taka opcja będzie znacznie ciekawsza aniżeli wchodzić na szczyt od Ustrzyk i wracać tą samą trasą 😉
W Ustrzykach wstępujemy do jedynego czynnego sklepu po niezbędne zaopatrzenie i ruszamy na szlak. Nie forsujemy tempa. Częste też pauzy robimy 😉
Osobiście spodziewałem się znacznie więcej śniegu, ale z tego co widziałem to jest go może połowa tego co chociażby w Sudetach.
Mimo ciulatej pogody na szlakach całkiem sporo turystów. W wiacie przy szlaku czerwonym odpoczywa wiele osób. Każdy częstuje każdego czym tam ma w plecaku i aż szkoda nie skorzystać 😉
Jeszcze kawałek i wychodzimy na bardziej otwartą przestrzeń. Coraz mocniej odczuwalny jest silny wiatr.
Zanurzamy się w gęstą mgłę gdzie widoczność sięga kilkudziesięciu metrów. Wiatr bardzo utrudnia poruszanie się naprzód. Wieje tak, że mało łba nie urwie 😕
Na grani jest niewiele śniegu. Część wywiało, część zapewne się stopiła.
Zdobywamy Szeroki Wierch, a dalej już idziemy w trochę większym gronie. Jak to mówią w grupie raźniej, a tu jeden ma jeszcze dzisiaj urodziny, więc będzie jeszcze raźniej w szczególności na widok wiśniówki, którą wyciąga z plecaka 😋
Przy tym porywistym wietrze, niskiej temperaturze oraz zamgleniu momentalnie jesteśmy oszronieni, ale tylko z jednej strony, od tej z której wieje !
O tej porze roku nie dane nam będzie zobaczyć sławetnych już schodów na Tarnicę. Ale za to śmiesznie wyglądają barierki z tą wstążeczką, które to mają w teorii zapobiec by turyści nie zbaczali ze szlaku. Śmieszne to !
Na Tarnicy o dziwo wiatr nie jest tak bardzo odczuwalny. Okupujemy szczyt dość długo. Kolejni turyści częstują czym tam mają.....
Przychodzi pora by rozpocząć zejście do Wołosatego szlakiem niebieskim. Całkiem sprawnie nam to idzie. W kolejnej wiacie kolejna przerwa.
Na przystanku jestem pierwszy czekam kilkanaście minut na resztę chłopaków.
Później jeszcze trzeba zaczekać chwilę na busa. Zawozi nas do knajpy w miejscowości Smerek gdzie urzęduje pozostała część ekipy. Po smacznej kolacji decydujemy się na kilkukilometrowy spacer do Wetliny.
Wieczorem rezygnuję z imprezy integracyjnej bo mój organizm nie chce współpracować. Źle się czuję....
W nocy były nawet niewielkie przejaśnienia, ale nie było co liczyć na poprawę pogody następnego dnia.... Robię za to kilka fotek.
A następnego dnia po rozliczeniu się za nocleg żegnamy się ze znajomymi i ruszamy o całkiem przyzwoitej godzinie na przełęcz Wyżniańską. Dziś w planach Rawki.
Uderzamy do bacówki na piwo.
Po pół godzinie przerwy ruszamy na szlak zielony celem zdobycia Małej, a następnie Wielkiej Rawki. Nie powiem, ale trochę dało w kość nam to podejście.
Widoczność dzisiaj dokładnie taka sama jak poprzedniego dnia. Tylko wiatr znacznie słabszy co jest na plus.
Na Małej Rawce jestem pierwszy i idę na Wielką. Tam kilka fotek pamiątkowych i idę w kierunku trójstyku na Krzemieńcu.
Okazało się, że chłopaki zrezygnowali i zrobili odwrót, a ja już kawałek przeszedłem i szkoda było mi już wracać. Postanawiam podkręcić tempo. Szlak wiedzie pasem granicznym i oprócz skutera śnieżnego(zapewne pograniczników) nie ma kompletnie żadnych śladów. Czasami się zapadam, ale jakiejś tragedii to nie ma. Znacznie poniżej czasu tabliczkowego docieram na Trójstyk.
Kilka fotek i szybki odwrót by nie tracić czasu. Zakładam jeszcze raki mając w pamięci strome zejście, które czeka na mnie z Małej Rawki. Od razu szybciej i przede wszystkim bezpieczniej się idzie.
W zasadzie to gdzie mogłem tam zbiegałem by chłopaki za bardzo na mnie nie czekali. Wyprzedzam wszystkich na szlaku. Co niektórzy mieli spore problemy na zejściu, ale nic dziwnego jak się na szlak wybrali w zwykłych adidasach.
Z Wielkiej Rawki do bacówki udaje się dotrzeć w 33 minuty. To całkiem dobry wynik. Niestety tą wariację na zejściu okupiłem lekkim obtarciem prawej pięty. Trochę luźnego raka miałem. No ale kto mądry biega w rakach 😁
No i nie może być robi się pogoda ! Oczywiście bo my właśnie zbieramy się do wyjazdu 😏
Chłopaków zastaję w bacówce. Okazało się, że dopiero co tu dotarli, więc nie musieli na mnie czekać 😉
Schodzimy na parking do samochodu. Pogoda, a tym samym widoki coraz lepsze....
W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Baligrodzie gdzie na tamtejszym cmentarzu Marek odwiedza grób dziadka. Był on jedną z 42 ofiar zbrodni dokonanej w niedzielę, 6 sierpnia 1944 roku na polskich mieszkańcach z Baligrodu przez oddział UPA "Burłaki". Na cmentarzu ustawiono symboliczny grób wszystkich ofiar.
We wsi szukamy bezskutecznie jakiegoś lokalu gdzie można by było coś zjeść. Zresztą nie tylko my. Wszystko niestety pozamykane na głucho. Robimy za to spacer po centrum gdzie w parku stoi pomnik w postaci czołgu T34. Po przeciwnej stronie jezdni jest cerkiew pochodząca z 1829 roku, a tuż obok pomnik poświęcony ofiarom "baligrodzkiej zbrodni".
Jako, że nie udało nam się znaleźć otwartego lokalu, a będąc głodnym postanawiamy zatrzymać się w Lesku. Tam niestety czynne są tylko pizzerie. Dobre chociaż i to. Po złożeniu zamówienia idę na
krótki spacer po okolicy.
A później to już tylko droga powrotna do domu.... Wypad całkiem fajny tylko pozostał pewien niesmak bo ileż można mieć pecha do pogody ?
Galeria foto: https://photos.app.goo.gl/ptqEstFPb2MXrubW8
Jka zwykle świetna relacja :)
OdpowiedzUsuńJaki modelu butów używasz do wędrówek po górach?
Na zimę mam Lomer Borneo... W zasadzie to miałem bo właśnie dokończyły żywota po tej zimie ;)Na lato trekingowe Columbia.
UsuńWidzę, że teraz pech pogodowy przeszedł na Ciebie ;) To irytuje zwłaszcza jak się jedzie gdzieś daleko!
OdpowiedzUsuńNom, przez 3 miesiące miałem całe trzy dni ładnej pogody, a bywałem w górach co weekend :D
Usuń