Tradycji musi stać się za dość i raz do roku wypadałoby zawitać na najwyższy polski szczyt znajdujący się poza Tatrami. Mowa tu oczywiście o Babiej Górze 😊Ostatnimi czasy coś sobie upodobałem zachody na szczycie. Jednak za każdym razem było to spowodowane warunkami atmosferycznymi. Po prostu gdy mam jechać zdobyć Diablaka to okazuje się iż lepsza aura będzie w drugiej części dnia. Tym razem ma być dokładnie tak samo....
Tym razem postanawiam zrobić dłuższą trasę, a najlepiej zdobyć szczyt zupełnie nową, nigdy wcześniej nie znaną mi trasą. Dlatego decyduję się podejść na szczyt od strony słowackiej. W miejscowości Slana Voda znajduje się schronisko turystyczne, a przy nim darmowy parking. Właściwe miejsce do rozpoczęcia wycieczki. Sęk w tym, że o tej godzinie na parkingu nie było już wolnego miejsca i jestem zmuszony pozostawić samochód przy drodze 😉
Według prognoz im później tym ma być lepsza pogoda. W zasadzie to jest ładnie. Jednak szczyt Diablaka cały czas spowity w chmurach.
No i jakby to powiedzieć "Gdzie jest ta zima ?" Mamy styczeń, a tu śniegu brak i temperatura powyżej zera....
Na początek idę drogą asfaltową do Hviezdoslavovej hajovny. Jest to sielankowe miejsce na łonie Orawskiej przyrody. Miejsce to jest powiązane z dwiema ważnymi postaciami słowackiej literatury. Pavol Országh ps. Hviezdoslav oraz Milo Urban. Znajdują się tu dwie wystawy poświęcone tym pisarzom. Jest też wieża widokowa, z której tak naprawdę niewiele widać 😉
Kończy się asfalt i szlak żółty staje się bardziej wymagający. Coraz więcej też pozostałości śniegu. Ale i tak jest go niewiele.
Docieram do kolejnej wieży widokowej. Z tej również widoki są ograniczone, a z biegiem czasu o ile oczywiście przetrwa ten obiekt, to już nic nie będzie widać bo drzewa są coraz wyższe.
Powyżej wysokości 1200 m n.p.m. sceneria przypomina już bardziej zimową choć i tak śniegu niewiele.
Po drodze na szczyt są trzy schrony turystyczne. Ten najwyżej usytuowany zaadaptowano na kapliczkę.....
Niestety tutaj okazało się, że wszedłem w chmury....
Na szczęście w najbardziej odpowiednim momencie zaczyna się przecierać. Już niedługo zachód słońca i fajnie by było gdyby trafiły się jakieś widoczki 😊
Dosłownie na trzysta metrów przed szczytem odpływają gdzieś chmury ukazując piękno krajobrazu. Nawet gdzieś pomiędzy obłokami majaczyły Tatry, ale nie zdążyłem nawet zmienić obiektywu. Cykam zdjęcia póki jest okienko pogodowe.
Na szczycie kilkanaście osób.
Niestety pogoda jest bardzo dynamiczna. Widać w dali nadciągające kolejne chmury. Szybko się zbliżają bo wieje dość mocno na szczycie. Ten wiatr też bardzo potęguje odczucie chłodu.
Kilkunastominutowe okienko pogodowe się kończy i nagle zostaję na szczycie sam. Nie mam zamiaru za długo siedzieć bo nie ma to większego sensu.
Rozpoczynam zejście na przełęcz Brona. chmury i wiatr bardzo utrudniają poruszanie się. Gdzieś tam czasami przez chmury przebije się księżyc będący aktualnie w pełni. Myślałem, że uda mi się porobić trochę więcej zdjęć w świetle księżyca, ale pogoda jest bardzo dynamiczna i w zasadzie zanim ustawię aparat to już jest za późno.....
Schodzę na przełęcz Brona i wchodzę na Małą Babią. Pogoda się już totalnie popsuła.
Rozpoczynam zejście szlakiem czerwonym. W ten sposób uda mi się zrobić trasę w formie pętli. Początkowo schodzi się fajnie i dość szybko. Nawet znacznie szybciej aniżeli pokazują szlakowskazy 😉
Niestety ten stan kończy się z momentem gdy kończy się śnieg. Najpierw trafiam na istne lodowisko w miejscu gdzie śnieg zaczął już zamarzać po roztopach w ciągu dnia. Następnie szlak został masakrycznie przeorany przez ciężki sprzęt. Próbowałem to obejść, ale i tak byłem ubłocony powyżej kolan. Ostatnie trzy kilometry to ponownie asfalt do samego schroniska. Jednak nogi już zmęczone i już tak szybko mi się nie szło.
No i oczywiście na dole ładna pogoda. No to kilka fotek na dole pod schroniskiem. Szczególnie, że postawiono tam gigantyczną ławkę 😁
Wyszło mi przeszło 23 kilometry dreptania, więc całkiem dobrze 😀
Myślałem też by przenocować i zdobyć jeszcze raz szczyt na wschód słońca jednak prognozy były złe. Dlatego po kolacji zawijam do domu.
No i oczywiście okazało się, że następnego dnia pogoda na Babiej była genialna. Sam szczyt znajdował się już ponad pułapem chmur 😝
A mi przyjdzie czekać do następnej zimy gdy to będę chciał tam wrócić 😀
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz