Tym razem wracam pamięcią do przełomu lutego i marca tego roku. Wówczas to przyszła pora na tradycyjny wypad w okolice Babiej Góry 😉
Po raz kolejny naszą bazą był domek w Zawoi-Czatoży. Mowa tu o klimatycznym miejscu jakim jest E-Lufka.
Po przyjeździe i rozpakowaniu się zamawiamy tradycyjnie saunę. I tak bardzo dużo spędzamy tam czasu biegając pomiędzy sauną, a lodowatym strumieniem.
Ja jednak mam w planach tradycyjnie przywitać kolejny dzień na szczycie Babiej Góry. Sęk w tym, że tym razem zapowiadają kiepską pogodę, a właściwie to bardzo silny wiatr w partiach szczytowych. Mnie to nie zraża. najwyżej jeżeli warunki będą zbyt trudne to się wycofam.
I tak około trzeciej w nocy zbieram się na szczyt. Trochę do przejścia drogi mam. Idę najpierw szlakiem niebieskim by następnie zamienić znaki na te koloru zielonego. One to doprowadzają mnie do schroniska Markowe Szczawiny.
Obok śpiącego schroniska ubieram raczki i staram się przyśpieszyć kroku. Zaczyna świtać.....
Już obok schroniska byłem świadomy tego, że nie zdążę na szczyt na sam wschód słońca. Tym bardziej, że nie wiem jakie są warunki powyżej lasu na otwartej przestrzeni....
Na sam wschód słońca czekam na przełęczy Brona. Tu też po raz pierwszy daje o sobie znać silny wiatr.
Niestety nadciąga coraz więcej chmur i słońce już po chwili za nie się chowa. Rozpoczynam mozolną wspinaczkę. W zasadzie do miejsca gdzie kończą się skarłowaciałe drzewa i kosodrzewina jest jeszcze znośnie.....Spotykam tylko jednego turystę, który schodzi ze szczytu. Mówi, że tam wyżej jest masakra.....
I faktycznie zaczyna się....Wiatr coraz bardziej przybiera na sile. Ciężko ustać na nogach. Momentami kładzie człowieka na ziemie. Trzeba bardzo mocno walczyć by jakiś silny podmuch człowieka nie wywrócił.
Dla zobrazowania jak to mniej więcej wyglądało nagrałem króciutki filmik 😉
Walcząc z coraz silniejszymi podmuchami wiatru w końcu zdobywam szczyt. Nie ma nikogo. Dopiero po jakimś czasie przechodzi obok szczytu jakiś skiturowiec. Narty ma jednak przerzucone przez ramię 😉.
Wyczekuję dość długo by było cokolwiek widać. Gdy się udaje złapać jakiś widoczek to japa sama się cieszy 😄
Jak już się na moment przeczyściło to opad szczeny....
Chłopaki już podążają na górę. Rozpoczynam zejście w ich kierunku. Idzie się bardzo źle. Gorzej niż się wchodziło. Tumany wzbijanego przez wiatr śniegu ograniczają widoczność niemal do zera. Kilkanaście kroków i trzeba się zatrzymać i oczekiwać aż się na chwilę przeczyści by móc zdecydować jak iść dalej. W pewnym momencie chyba zboczyłem kilka kroków od szlaku i poczułem jak ruszam z dużym płatem śniegu.... Lawina ! Pomyślałem.... Ale nie..... Ze dwa metry i wszystko stanęło na szczęście. Szybki odwrót i kilka kroków na twardy grunt. Kto wie co by było gdybym zboczył tam jeszcze z kilka metrów od szlaku......
Od tej pory kolejne kroki stawiam jeszcze bardziej ostrożnie....
Niżej wiatr słabnie. Poprawia się też znacznie bardziej widoczność. Schodzę na przełęcz gdzie czekam na chłopaków. Po chwili i oni docierają. Zamieniamy ze sobą kilka zdań i idą na Diablaka. Ja już nie mam ochoty tam się po raz kolejny wspinać. Udaję się za to na Małą Babią.
Tu tak jak na Babiej nie wieje. Zresztą tam już chyba też nie bo szczyt już odkryty, więc wiatr nie wzbija w powietrze mas ściegu ze stoków.
Schodzę do schroniska na zasłużony obiad. Czekam na chłopaków.....
Na kwaterę docieramy gdy jest już niemal ciemno. Ja jestem bardzo zmęczony bo minionej nocy nie zmrużyłem nawet oka. Teraz mój organizm domaga się zaległego snu. Szybko zasypiam na gorącym poddaszu....
Niedziela to powrót. Jednak jak to mamy w tradycji trzeba odwiedzić jakiś zamek na Słowacji lub jakieś ruiny 😉 Wymyśliłem Lietavę niedaleko Żyliny. Jedziemy tam przez Namestovo gdzie robimy już tradycyjne zakupy. Tam też decydujemy się zjeść obiad w restauracji. Napiwek dla dziewczyn był nawet niezły i składający się z kilku różnych walut 😋
Przez Żylinę jedziemy do miejscowości Lietava. Tam z parkingu mamy około dwóch kilometrów stromego podejścia do ruin średniowiecznego zamku. Oj ciężko było, szczególnie po tym błocie. Dodatkowo wymyśliliśmy sobie niezły skrót gdzie nachylenie stoku podchodziło pewnie pod 60 stopni 😋
Nie powiem, ale zamczysko zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Zresztą nie tylko na mnie. Chłopakom też się spodobało. Wspólnie z Kubą postanowiliśmy też, że jeżeli to będzie możliwe to kiedyś tu przyjedziemy na rowerach przenocować i przywitać nowy dzień 😉
Udaje się to nam po kilku miesiącach o czym był poprzedni wpis na blogu 😉
Dodaj podpis |
A nam pozostaje już tylko dotarcie do domów. Kilometrów sporo bo ponad dwieście, ale w końcu nie wracany rowerami tylko samochodem 😉
No i kolejny wspólny wypad przeszedł do historii zresztą bardzo udany wypad. Inaczej być jednak nie może w takim towarzystwie ! 😉
Z Babiej za wiele widać nie było, ale te kilka ujęć na targane wiatrem Tatry myślę, że wynagrodziły trud. Bardzo ładnie wyszły te zdjęcia.
OdpowiedzUsuńZamek Lietava widziałem kilka razy na mapie i w terenie jak byłem w okolicy, ale do tej pory nie odwiedziłem go. Myślałem, że jest to w jakiś sposób rejon zagospodarowany, ale mocno się pomyliłem. Może kiedyś dane będzie mi tam się jeszcze pojawić.
No zdjęcia Tatr...miazga, choć wcześniej też kolory super.
OdpowiedzUsuń