Zostaję zagarnięty z węzła autostradowego Przylesie, ale już po kilku kilometrach jesteśmy zmuszeni zjechać z A4. Powodem był korek na wysokości Wrocławia spowodowany wypadkiem. Na omijaniu zatoru tracimy przeszło godzinę czasu. Jadąc przez terytorium Niemiec docieramy do Jiřetína pod Jedlovou. Już wcześniej zadecydowaliśmy, że podjedziemy bezpośrednio po ruiny zamku Tolštejn. Po drodze spotykamy całą grupę klubowiczów właśnie stamtąd wracających. Po powitaniu udajemy się na parking pod ruiny. Idziemy całe trzysta metrów na zamek..... Dotarcie na miejsce Zjazdu zajęło nam trochę więcej czasu aniżeli zakładaliśmy i już zgłodnieliśmy trochę, a jak człowiek jest głodny to musi coś zjeść no nie ? ;) Pogoda jest iście letnia, więc siadamy na tarasie przed knajpą.
Zamek Tolštejn był wzmiankowany już w 1337 roku. Wzniesiono go dla ochrony szlaku z Czech na Łużyce. W jego dziejach właścicielami majątku byli m.in. Wartenbergowie, Berkowie, Šlejnicovie. W 1642 roku zamek Tolštejn oblegały i pociskami zapalającymi spaliły wojska szwedzkie. Od tamtej pory zamek pozostaje w ruinie bo nigdy go nie odbudowano.
Obecnie od kilku lat trwają prace zabezpieczające to co z obiektu pozostało. Wejście na tarasy widokowe to koszt 20 koron. widok z najwyższego punktu(670 m n.p.m.) jest całkiem fajny. O tak późnej godzinie światełko zaczyna coraz bardziej dopisywać i mimo iż powietrze jest dość mocno zapylone to i tak jest fajnie.
Z dołu próbuję puścić drona by mieć kilka ujęć z lotu ptaka. A cholerna aplikacja chce aktualizacji bo się nie uruchomi. Korzystam z sieci wifi by pobrać wymagane pliki i mogę wzbić się w powietrze. Igor walczy trochę z dość mocnymi podmuchami wiatru, ale kilka fotek udaje się wykonać :)
Zostaję sam. Postanawiam dotrzeć do pensjonatu pieszo idąc przez szczyt Jedlova. Żaden to wyczyn bo mam na szczyt może ze trzy kilometry. Jednak czas mnie goni bo zachód słońca już całkiem bliski. Widoki ograniczone bo idzie się przez las, ale już od ostatniego stromego odcinka wiodącego asfaltową drogą coś tam jednak widać.
Na trzecim pod względem wysokości szczycie w masywie Gór Łużyckich stoi wieża widokowa. Wejście na nią to mus by mieć jakiekolwiek widoki ze szczytu, a te są naprawdę przednie. Wstęp 20 koron. Korzystam w ostatnim momencie....
Przy wieży stoi schronisko turystyczne wraz z restauracją. Niestety na piwo się już nie załapałem bo czynne do 18....
Schodzę trochę poniżej by wypuścić Igora. Wiatr coraz bardziej się wzmaga. Kilka ujęć i czekam na zachód słońca.
Schodzę do chaty Růžena gdzie mamy bazę Zjazdu. Na miejsce właśnie docierają ostatni uczestnicy. Wieczorem jest ognisko i mały kurs z fotografii nocnej. Wszystko przeciąga się do niemal trzeciej nad ranem...
W pokoju mamy tak gorąco, że postanawiam się przespać na sofie na korytarzu. Jest o niebo przyjemniej. Inna sprawa, że miałem w planach wyskoczyć na wschód słońca i nie chciałem budzić współlokatorów ;)
O świcie udaję się kilkaset metrów na łąki przy szlaku zielonym. Jest otwarta przestrzeń, więc jest dobrze.
Dziś w planach jest Czeska Szwajcaria. Nam udało się pomylić parkingi, a że uiściliśmy już opłatę za postój to robimy trasę dokładnie w przeciwnym kierunku od zakładanego. Jednak wydaje mi się, że to była dobra decyzja. Na początku trzeba się trochę wspiąć, ale później szlak trawersuje masyw.
To chyba najodpowiedniejsza pora by podziwiać kolory jesieni. Aura ku temu sprzyja. Migawka strzela co chwila....
Wędruje się całkiem przyjemnie. W koło ogromne formacje skalne. Nic tylko podziwiać.
Główna dzisiejsza atrakcja to Pravčická brána, symbol Parku Narodowego Czeskiej Szwajcarii. Uważana za najpiękniejszą formację skalną Czeskiej Szwajcarii jest również największym tego typu obiektem na kontynencie europejskim. Bezpośrednio pod samą bramą w 1881 roku wkomponowano w skały letni pałacyk "Sokoli hnizdo" (Sokole Gniazdo).
Wstęp powyżej Sokolego Gniazda jest już płatny i trzeba wyłożyć 75 koron. Chętnych nie brakuje. Trzeba odstać w kolejce dobre pół godziny. Warto jednak zapłacić bo największe wrażenia są dopiero z okolicznych punktów widokowych, których jest kilka.
Zanim jednak udam się na spacer po okolicy napiję się piwa w restauracji. Do tanich rzeczy ta przyjemność jednak nie należy, ale nie bywa się w tym miejscu często ;) Później kilka fotek z okolicy samej Bramy.
Następnie udajemy się nacieszyć oczy widokami z górnych tarasów widokowych, a naprawdę jest co podziwiać !
Wracamy dokładnie tą samą trasą, którą tutaj przyszedłem. Oczywiście tylko ja ponieważ pozostali przyszli z miejscowości Hřensko.
Kolejnym celem jest spływ łodziami po rzece Kamenice. W tym celu należy udać się do wsi Mezná zielonym szlakiem.
Schodzimy stromym, zielonym szlakiem na dno wąwozu rzeki Kamenice i bardzo ciekawym odcinkiem idziemy na przystań.
Po wykupieniu biletu należy swoje odstać w bardzo długiej kolejce.
Sam rejs trwa około 20 minut. Nasz flisak opowiada historie i legendy związane z tym miejscem po czesku oraz niemiecku.
Żółtym szlakiem (Edmundova soutěska) podążamy dalej do wylotu wąwozu w Hřensko. Tam przerwa obiadowa w jednej z kilku knajp.
Posileni i zadowoleni dzisiejszym dniem wracamy do osady Jedlova do pensjonatu. Część osób decyduje się wyskoczyć wieczorem do lokalnego browaru "Kocour" we Varnsdorf. Skosztowaliśmy wszystkich gatunków piwa będących w ofercie ;)
Na niedzielę w planach jest zdobycie najwyższego szczytu Gór Łużyckich. Przemieszczamy się na parking przy Chacie Luž i robimy niezbyt wymagający spacer na szczyt graniczny. Luž jest pochodzenia wulkanicznego jego wierzchołek wznosi się na całe 773 metrów n.p.m.
Na szczycie znajduje się wieża telekomunikacyjna. W przeszłości stała tu chata turystyczna, która spłonęła w 1946 roku i do dzisiaj nie została odbudowana. Jednak w chwili obecnej trwają prace związane z przebudową istniejącej wieży telekomunikacyjnej na taras widokowy. Mimo to ze szczytu rozciągają się bardzo ładne widoki dzisiaj trochę ograniczone przejrzystością powietrza.
Po grupowych zdjęciach schodzimy na niemiecką stronę do Waltersdorf, a właściwie to na przejście graniczne Waltersdorf/Dolní Světlá. Na moment odbijam jeszcze wąziutką ścieżką na widoczny punkt widokowy z ławeczką. Fajne miejsce.
Przekraczamy ponownie granicę i szeroką szutrową drogą wracamy do samochodów. Tutaj następują pierwsze pożegnania. Część osób wybiera treking po okolicy inni jadą na niemieckie ferraty, a my udajemy się do miasta Löbau, a właściwie to na szczyt wznoszący się ponad miastem - Löbauer Berg (448 m). Na szczycie znajduje się architektoniczny unikat na skalę światową - żeliwna wieża widokowa nosząca imię króla Fryderyka Augusta.
Została wykonana tzw. techniką wtykową i składa się z około 1000 elementów ważąc przy tym 70 ton ! Została wykonana na zlecenie mistrza piekarniczego Fryderyka Augusta Bretschneider. Postawiono ją w 1854 roku, ma 28 metrów. Jest to bezsprzecznie najpiękniejsza wieża widokowa jaką kiedykolwiek widziałem !
Widoki ze szczytu niczego sobie :)
Ale to jeszcze nie koniec zwiedzania na dzisiaj. Jedziemy na inny pagórek pochodzenia wulkanicznego - Landeskrone dobrze zresztą widoczny z wieży widokowej.
Po dotarciu na miejsce udajemy się w kilkunastominutowy spacer na szczyt. Podchodzimy pod jedną z wież Bismarcka postawioną w tym miejscu w 1901 roku. Spod wieży pierwsze widoki.
W najwyższym punkcie szczytu stoi pałacyk z restauracją oraz niewielka wieża służąca jako taras widokowy.
Na koniec dnia jedziemy do Zgorzelca znaleźć jakąś restaurację by zjeść obiad. Tak trafiamy do jadłodajni "U Pietruchy". Jedzenie całkiem dobre i do tego w przystępnych cenach.
Po tym wszystkim zostaję bezpiecznie odstawiony na przystanek gdzie po kilku minutach mam busa do Nysy, a tam czekam na kolejnego prawie dwie godziny. Usatysfakcjonowany minionym weekendem jestem w domu przed północą :)
Gdyby kogoś interesowała pełna galeria z tego wypadu znajdzie ją pod poniższym adresem ale ostrzegam jest tego bardzo wiele ;)
https://photos.app.goo.gl/5mTNJCh1MUfYoQko8
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz