Strony

piątek, 1 marca 2019

Przez Góry Izerskie w Karkonosze - 12-13.01.2019

He he, jakby to napisać.... chyba dawno nie narzekałem na aurę, więc to będzie kolejna relacja z taką pogodą "pod psem" 😛 Na szczęście ekipa jest ta sama co poprzednio dlatego uznałem, że nudno nie będzie i jadę !

Tym razem pada wybór na Góry Izerskie. W przeszłości wiele razy tam bywałem, ale zawsze rowerem. Jeżeli nie jako uczestnik jakiegoś maratonu to podczas zwykłej wycieczki rowerowej. Teraz będzie za to mój pieszy debiut w tym paśmie górskim😉
Na miejsce tj. do Świeradowa docieramy jeszcze o względnej godzinie. Wyszukujemy jakiegoś wolnego miejsca gdzie można by było pozostawić samochód na dwa dni ale nie udaje się to. Cały kurort pod grubą warstwą śniegu i decydujemy się zaparkować na strzeżonym parkingu przy czterogwiazdkowym hotelu.


Szybkie przepakowanie i ruszamy na szlak. Wybieramy ten koloru niebieskiego. Gdy jest ciemno wydawało się, że dość szybko pokonamy trasę do Chatki Górzystów gdzie mamy zarezerwowany nocleg. Jednak na szlaku sporo śniegu co jest dużym utrudnieniem. Niby jakiś skuter przejechał, ale i tak trochę się człowiek zapada. Okazuje się też iż musimy trochę nadłożyć drogi idąc okrężną trasą gdzie wiedzie szlak rowerowy bo w pewnym momencie odcinek niebieskiego staje się zupełnie nieprzetarty.


Mijamy szczyt Świeradowiec i docieramy na Polanę Izerską. Śniegu tu co nie miara i jeszcze dodatkowo zaczyna padać nowy. Problemy z forsowaniem zwałów śniegu mają nie tylko samochody ale i skutery śnieżne !



Zanim pokonaliśmy te dziesięć kilometrów do chatki zrobiło się już dość późno. W głównej sali jesteśmy już tylko my. Siedzimy jeszcze bardzo długo zanim położymy się spać. Znalazło się też trochę czasu na wykonanie kilku nocnych zdjęć chociaż akurat z tej sesji nie jestem do końca zadowolony. Wszystko przez kiepską pogodę.



Chatka Górzystów to schronisko turystyczne usytuowane na Hali Izerskiej. Istniała tu kiedyś wieś Groß-Iser. Po wojnie miejscowość została całkowicie zniszczona, a jedyny budynek który ocalał to szkoła. Obecnie pełni funkcję schroniska.

Skoro świt wychodzę na zewnątrz wypuścić drona bo widzę, że pułap chmur trochę się podniósł i nawet coś tam widać. Tuż obok schroniska nocowała w namiotach dość duża grupa młodych ludzi. Latam tak przez dłuższą chwilę.....



Nigdzie się nam nie śpieszy. Spokojnie czekamy aż ruszy kuchnia, tak byśmy mogli zjeść śniadanie. Inna sprawa, że liczyliśmy na to że ta duża grupa biwakowiczów przetrze nam szlak do Jakuszyc bo z tego co słyszeliśmy właśnie tam się wybierają 😜




Później jeszcze jedna krótka sesja foto z powietrza i ruszamy w drogę. Zaczyna padać coraz bardziej intensywnie śnieg. Przy mostku nad Jagnięcym Potokiem jeszcze na chwilę wzbijam się w powietrze.






Cały czas jestem kilkaset metrów za pozostałymi. Mogę w spokoju porobić zdjęcia. Oczywiście muszę tu ponarzekać na pogodę bo było z nią marnie. Chociaż czasami i takie warunki są ciałkiem fotogeniczne 😀




Przy Izerze ostatni już raz puszczam Igora. Kilka zdjęć, kilka filmów i już do końca wycieczki ląduje dron w plecaku.




A tymczasem pogoda robi się coraz gorsza. Wzmagają się opady śniegu, a my podążamy ku stacji turystycznej Orle. Sceneria jest ładna, ale po pewnym czasie staje się ta wędrówka monotonna.




Coraz więcej mijamy osób na nartach biegowych. W końcu docieramy do stacji turystycznej Orle. Jest to pozostałość po osadzie powstałej przy hucie szkła Carlsthal. Tutaj już konkretny tłum, ale nie ma się co dziwić bo to "stolica polski narciarstwa biegowego".



Gdzieś mi się zawieruszyła ekipa. Zasięgu nie mają i nie jestem w stanie ich odnaleźć. Wchodzę do schroniska, ale ten tłum mnie zniechęcił więc tylko szybkie piwo i idę tak jak się wcześniej umawialiśmy na Jakuszyce. Kilka fotek znad strumienia Kamionek i ruszam czerwonym szlakiem.


Idzie się teraz całkiem szybko i przyjemnie bo trasa jest wyratrakowana. Gdzieś przed "Samolotem". Robię pauzę w wiacie. Wypijam piwo w oczekiwaniu na pozostałych. Czekam tak z pół godziny i nie mając żadnej wiadomości od nich idę dalej przez Samolot do Jakuszyc.






Z samolotu zejście do Jakuszyc już bardzo szybkie. Na dole dziki tłum. Okazuje się, że moi właśnie przed chwilą tu dotarli, ale zupełnie innym szlakiem bo rowerowym.


Wstępujemy na zasłużony obiad w restauracji po drugiej stronie drogi. Dobre jedzenie w przyzwoitych cenach. Tam podczas obiadu postanowiłem, że do celu czyli na halę szrenicką idę szlakiem zielonym. Na wylocie z Jakuszyc robimy zapasy piwa na stacji paliw. Mają Rohozca i to w nieprzyzwoicie niskiej cenie jak na stację paliw. Niestety do plecaka nie zmieściło mi się więcej jak sześć flaszek. Dochodzimy do szlaku zielonego. Jedna pani odradzała nam wybieranie tego szlaku o tej godzinie i bez rakiet śnieżnych. Ja widzę, że jest wydeptana ścieżka przez kilka osób na rakietach. Szedł też tędy ktoś na skiturach. Inni rezygnują i schodzą asfaltem, a do schroniska wejdą klasycznie czyli przez wodospad Kamieńczyk. Ruszam.....



Niestety jak się po kilku krokach okazało wcale nie było tak dobrze jak wyglądało. Zapadałem się co drugi krok powyżej kolan. No ale jak nie dam rady ? No ja ?



Powoli i to bardzo posuwam się naprzód. Początek jest dość plaski. Po około pół kilometrze uświadamiam sobie, że nie będzie to takie proste. Na szczęście mam oświetlenie no i mam przecież piwo ! 😋

Z góry zjeżdża kilku Czechów na nartach. Powiedzieli, że pod górę idzie grupa ludzi na rakietach śnieżnych, więc powinno być przetarte do samego schroniska. Zapada zmrok, a ja chowam już aparat do plecaka, który zaczyna mi coraz bardziej ciążyć....



Nie wiem ile minęło czasu, ale sądzę że około dwóch godzin gdy dostaje info od Kuby, że ten dotarł już do schroniska i zapytanie czy poszedłem może na Szrenicę, ha ha !, a ja mam dopiero niespełna dwa kilometry pokonane ! Idzie się coraz gorzej. Już nie zapadam się po kolana tylko momentami po pas ! Czasu ubywa podobnie jak piwa w plecaku, a ja jeszcze nawet do połowy trasy nie dotarłem. Na domiar złego w okolicy Owczych skał zaczyna wiać silny wiatr dodatkowo zawiewając i tak już pojedyncze ślady. W dali widzę, że ktoś świeci czołówka po drzewach. Okazało się, że to ta ekipa na rakietach śnieżnych. Rezygnują i wracają do Jakuszyc ! No ale ja nie dam rady ? No Ja ?

Toruję szlak dalej. Jak to dobrze, że obecnie mamy tak udogodnienia jak gps. Co pewien czas kontroluję czy przedzieram się we właściwym kierunku.  Był taki moment, że w godzinę czasu udało mi się pokonać całe sześćset metrów dystansu ! No ale co tam, ważne że za mną już ponad połowa trasy 😅

W pewnym momencie tak się zapadłem, że miałem około metr śniegu nad głową. Okazało się, że wpadam w jakiś zasypany strumyk, a ja akurat zboczyłem ze szlaku bo z tego co pamiętam to tu w okolicy są jako udogodnienia poukładane drewniane kładki. Oj nieźle się namęczyłem by się z stamtąd wydostać. W sumie fajna przygoda tylko cholera buty mi już kompletnie przemokły i dalsza wędrówka nie była zbyt komfortowa. Ale jest inna sprawa.... Nagle skądś pojawiły się ślady i to dość sporo ich przybyło. Co prawda w dalszym ciągu się zapadałem, ale teraz to już wiedziałem, że zdążę przed północą😛

I faktycznie im bliżej schroniska tym tempo marszu coraz bardziej wzrasta. W schronisku jednak jestem i tak o dość późnej godzinie. Trasę sześciu kilometrów udaje mi się pokonać w trochę pond siedem godzin, ale dopiąłem swego ! Zmarnowany, ale szczęśliwy konsumuję piwo, które jakimś cudem udało mi się jeszcze donieść do schroniska 😅


W głównej sali i tak siedzę chyba do trzeciej nad ranem bo się trafiła fajna ekipa. Później już nie chcąc swoich budzić kładę się po prostu tam gdzie siedziałem.

Na niedzielę nie mamy ambitnych planów. W sumie to nie mamy żadnych planów 😂 Miałem natomiast cichą nadzieję, że jednak pogoda się poprawi, a ta niestety była jeszcze gorsza aniżeli w prognozach. Po śniadaniu ruszamy leniwie ku górze. Postanawiamy pójść na obiad tylko i aż do Voseckiej boudy. Niby niedaleko, ale ten silny wiatr i ta wredna zamarzająca mżawka zrobiła swoje. Przemoczeni i zmęczeni wędrując przez okolicę gdzie zupełnie nic nie było widać do chaty po czeskiej stronie.





Oprócz nas nie ma w środku nikogo. Jest przytulnie ciepło. Już jakiś czas temu zmieniła się tu obsługa i teraz jest całkiem miła atmosfera. Każdy zamawia co wyhaczył w w menu i tak długo leniuchujemy w chacie.





Zbyt długo to też nie może trwać bo przed nami długa droga powrotna do domu, nie mówiąc już o tym że trzeba zejść do Szklarskiej i później szukać jeszcze transportu do Świeradowa. Koniec więc posiadówy i opuszczamy przybytek. Teraz idzie się już trochę lepiej bo przed chwilą szlak przetarła kilkuosobowa grupa narciarzy. Na hali szrenickiej wpadamy jeszcze po pozostawione tu bagaże i rozpoczynamy zejście.



Im niżej jesteśmy tym bardziej czuć jak wzrasta temperatura. Przy budce na granicy KPN już konkretnie topi się śnieg. W tłumie niedzielnych turystów schodzimy do Szklarskiej. Ulicami płyną strumienie, ale tego białego jest jeszcze na długi czas 😛






Lecimy sprawdzić o której dokładnie jest darmowy autobus do Świeradowa. Niestety to jedyna opcja by się tam dostać komunikacją publiczną. Kuba wyskakuje do stojącej w korku taksówki i bierze kontakt do kierowcy. Teraz idziemy na obiad do naszej ulubionej restauracji "Alfredo". W między czasie wykonujemy kilka telefonów po ludziach oferujących usługi przewozowe, ale wszyscy jakoś nie za bardzo są skorzy by nas tam zawieść, a cena 140-150 zeta od kursu to trochę dużo. W końcu jedna z kelnerek przynosi kontakt do jakiegoś sprawdzonego taksówkarza, ale ten nie dysponuje samochodem, którym mógłby zabrać pięć osób i daje namiar do pana Irka, który ma z kolei busa. I tak się okazuje, że zatoczyliśmy koło i dzwonimy do osoby, od której Kuba wziął wizytówkę na ulicy. A pan Irek to całkiem fajny człowiek, no i za kurs do, Świeradowa wziął tylko stówę 😉

Galeria: https://photos.app.goo.gl/QbidHwhpqcTXnnku7


12 komentarzy:

  1. Ile to już nie byłem w Izerskich? 8 lub 9 lat? Czas wrócić, ale może przy nieco mniejszej ilości śniegu, a może na wiosnę?
    Super relacja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki ! Ja je dopiero odkrywam na nowo zaglądając tam pieszo bo do tej pory tylko rowerowo :)

      Usuń
  2. Ten szlak zielony też wspominam jako koszmar. Lata temu szliśmy tam zimą. Było mniej śniegu niż teraz, ale szybko straciły się oznaczenia. Szliśmy na czuja, wpadaliśmy do strumieni i dziur. Ja do jednego potoku całymi nogami. Dziewczyny zaczęły nam płakać, a ja już myślałem o wezwaniu GOPRu. Potem po iluś godzinach zobaczyliśmy gdzieś na przecince światełko schroniska...

    Następnym razem poszedłem jednak przez Kamieńczyk ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez Kamieńczyk to nuda panie, w takich warunkach jakie trafiłem to jedna wielka przygoda była, którą ciężko będzie zapomnieć ;)

      Usuń
    2. Dziękuję za takie przygody, jednak w zimę wolę czasem nudę :P

      Usuń
  3. Wspaniałe zdjęcia! Ja w tym roku nawet nie widziałam śniegu. Na pomorzu nie ma go zbyt wiele!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogło być lepiej z pogodą, a byłoby lepiej ze zdjęciami ;)

      Ale dzięki !

      Usuń
  4. Warun, prawdziwa zima ;) Wydaje mi się, że w tym samym terminie walczyłem ze świeżym śniegiem i zasypanymi wiatrołomami w zachodniej części Masywu Śnieżnika, ale teraz nie sprawdzę dokładnie. Mi się aż tak nie chciało i szybciej wróciłem do domu ;) Bo nawet w rakietach zapadałem się sporo w tym puchu.

    A rakiety to panie gdzie? Na ten zielony szlak byłyby na pewno lepsze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rakiet nigdy nie miałem. Chyba będę musiał o nich pomyśleć na następny sezon ;) Zapewne byłoby znacznie lepiej w rakietach na tym zielonym szlaku, ale ślady wskazywały, że to i tak wcale nie było takie proste. Co prawda kilka osób zrezygnowało z dotarcia wówczas na Halę Szrenicką ale było to spowodowane raczej zgubieniem szlaku i woleli wrócić po własnych śladach aniżeli trudnościami.

      Usuń
  5. Ech G. Izerskie zimą pięknie wyglądają. A za torowanie 6km, brawo! Niezły wyczyn :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jak na razie była największa masakra na szlaku jak dla mnie, ale za to jaka przygoda ;)

      Dzięki !

      Usuń