Strony

wtorek, 6 listopada 2018

Rowerowy Eurotrip 2018 - Dzień 10 - Bośnia i Hercegowina i nieistniejąca linia kolejowa - 23.07.2018

Na noc wybraliśmy fajną miejscówkę przy starym opuszczonym domu. Na tarasie fajnie można sobie było rozwiesić hamak. Nad głową wiszą winogrona i kiwi, ale jeszcze niedojrzałe..... Jesteśmy pewni, że dziś nam nie będą dokuczać komary bo w koło lata kilka nietoperzy, które już postarają się by wszystkie wyłapać ;)

W nocy natomiast mała niespodzianka. Rozszalała się burza. Co prawda więcej było błyskawic i grzmotów niż deszczu, ale i tak na szybko rozwieszaliśmy płachty biwakowe. Zdążyliśmy w ostatniej chwili ;)




I tej nocy w sumie już za długo nie pospaliśmy ponieważ godzinę później zadzwonił budzik wzywając do wstawania, ale jakoś nie chciało nam się i po raz kolejny zbyt późno ruszamy w trasę....

Tak po prawdzie dziś zaliczymy trzy państwa, a nie tylko jedno jak jest w tytule....

Na dziś w planach jest przede wszystkim wykąpać się w zatoce kotorskiej. Plażę w miejscowości Donji Morinj otwierają od dziewiątej. Rozbijamy się pod palmą. Dość długo sobie pływam. Woda jest odrobinę chłodna, a to za sprawą rzeki, której wody w tym miejscu wpadają do zatoki. Ludzi o tak wczesnej porze niewielu. Jakaś starsza Białorusinka z nudów zagaduje nas. Okazuje się, że jest z Brześcia, a jej matka była Polką. Przyleciała tu samolotem, a reszta rodziny podąża samochodem ;)




Po dziesiątej ruszamy na Herceg Novi czyli największe miasto zlokalizowane nad zatoką kotorską. W jednej miejscowości wyprzedza nas kilkudziesięcioosobowa grupa motocyklistów z polski. Jeden z nich się wywraca i szoruje po asfalcie kilkanaście metrów. Nic mu się nie stało bo po chwili szybko wstał i męczył się z ciężkim motocyklem, którego nie był w stanie podnieść. Dopiero jakiś kolega mu pomógł ;)
W Herceg Novi robimy przerwę w knajpie na piwo. Potem jeszcze spore zakupy płynów bo temperatura powietrza jest coraz wyższa.



A teraz musimy podjechać w tym upale do granicy z Chorwacją. Trochę męczarni było nie powiem. Na przejściu ogromna kolejka do odprawy. My standardowo przebijamy się między samochodami i zostajemy odprawieni bez kolejki. Po stronie chorwackiej bardzo szybki zjazd. Gdy już zjechaliśmy naszym oczom ukazują się granatowe chmury na horyzoncie zwiastujące nadchodzącą burzę.






Na szczęście obyło się bez opadów tylko zaczął wiać strasznie mocny wiatr od północnej strony. Ciężko było mi ustać na punkcie widokowym. W dali widoczne jedno z najdroższych miast Europy, w których miałem okazję być czyli Dubrovnik.




W okolicy lotniska Dubrovnik trwają prace. W wielu miejscach droga rozkopana i miejscami tworzą się zatory bo samochodów tu dość sporo.

O ile wcześniej deszcz nas oszczędził tak na przedmieściach samego Dubrovnika zaczyna padać rzęsisty deszcz. Robimy pauzę pod parasolem przy piekarni. Oczywiście korzystamy z okazji i robimy niewielkie zakupy, a te nas bardzo dużo kosztują bo za trzy burki i piwo płacę przeszło 50 zeta na nasze, no normalnie pogięło ich !

Gdy przestaje padać ruszamy w drogę. Jednak podczas pauzy postanowiliśmy zmienić wcześniej zaplanowaną trasę. Odbijamy ku granicy z Bośnią i Hercegowiną. Tam standardowo długa kolejka do odprawy....




Po przekroczeniu granicy diametralna zmiana pogody. Wychodzi słońce, a chmury pozostały gdzieś nad Adriatykiem. Dobry to był wybór i to z jeszcze jednego powodu. Otóż Grzesiu wynalazł jakąś trasę rowerową na swojej mapie, z której wynikało, że nie będzie przewyższeń i co najważniejsze wiedzie w kierunku w którym chcemy jechać !

Okazało się, że to trasa wiodąca po dawnej wąskotorowej linii kolejowej, zwanej "Ćiro". Łączyła ona w przeszłości Dubrownik, Trebinje i Mostar. Kolej wąskotorowa została wybudowana na początku XX wieku. Pierwszy pociąg parowy zwany „Ćiro” przejechał trasę w lipcu 1901 r. Jej kres nastąpił w roku 1971 r. gdy władze Jugosławii zamknęły wszystkie linie, które były nierentowne. Teraz prowadzi tędy niesamowita trasa rowerowa, którą gdy się przejedzie to pozostanie w pamięci na zawsze bo jest to swoiste muzeum na wolnym powietrzu.

Trasa liczy przeszło 150 kilometrów, a po drodze co kawałek można napotkać pozostałości dawnych czasów. Opuszczone stacje kolejowe, wiadukty, tory, tunele pełne nietoperzy, mosty, całe opustoszałe miejscowości. Jednym słowem niesamowite !
Dodatkowy smaczek to przejazd przez w dalszym ciągu zaminowany teren o czym informują tablice porozstawiane w wielu miejscach.

Zainteresowanych odsyłam pod ten ==>LINK<==













Przy każdej ze stacji ustawiono tablice gdzie streszczono historię danego miejsca.





Widoki też są niczego sobie.





Najwięcej wrażeń dostarczył przejazd przez długi na ponad 340 metrów wykuty w skale tunel pełen nietoperzy ! Grzesiu pozostał gdzieś z tyły bo zaszła u niego potrzeba skonsumowania małego conieco ;) Miejscowy, którego spotkałem przy tunelu trochę poopowiadał historii. Okazało się też, że jest inwalidą wojennym bo został postrzelony w lewą nogę w latach dziewięćdziesiątych i od tamtej pory noga jest sztywna.

W tunelu ogromne ilości nietoperzowych odchodów, w których Grzesiu ugrzązł bo miał węższe opony aniżeli ja. Zastanawiał się nawet czy uda mu się to guano dowieść do domu na oponach :D







Powoli zaczyna nam brakować płynów, a jazda tą trasą posiada jeden wielki minus - jedziesz kilkadziesiąt kilometrów i nie natrafiasz na żaden sklep ! Trzeba za pamięci zapatrzyć się zanim wyruszymy w te okolice.
W miejscowości Zavala znajduje się największa jaskinia na terytorium Bośni i Hercegowiny. Jest tu również restauracja gdzie można się napić piwa. W końcu ! Dobrze, że można płacić w euro.

Oprócz nas siedzą tu także dwie rodziny jedna to Czesi, a druga to nasi rodacy, a żeby było bardziej śmiesznie to mieszkają kilkanaście kilometrów ode mnie w Prudniku ;P


Chcąc trochę podładować sprzęt elektroniczny dość długo tu siedzimy. Efektem jest późna pora dnia, w której ruszamy dalej. Zdajemy sobie sprawę, że bez zapasów nie ma co kontynuować jazdy tą trasą i postanawiam, że odbijamy na główną drogę i kierujemy się do Ljubinje. Trochę szkoda bo bardzo chętnie bym przejechał całą tą trasę aż do Mostaru, ale jak się nie ma nawet picia to nie ma innego wyjścia. Jednak jeżeli kiedykolwiek wybiorę się w te okolice w przyszłości to będę pamiętać o tej trasie rowerowej. Bo takich rzeczy się nie zapomina !

W Ljubinje byłem już w zeszłym roku i wiem, że jest tam sklep. By jednak tam dotrzeć trzeba zrobić konkret podjazd. Gdzieś w połowie zatrzymujemy się przy przydrożnym straganie i dokonujemy zakupów lokalnych wyrobów ;)

Do miasta docieramy tuż przed zachodem słońca. Sklep jest czynny, ale tylko jeden ! Wyciągam trochę gotówki z bankomatu tak by starczyło na kolejne dwa dni.




Po zaspokojeniu pragnienia ruszamy już po zachodzie słońca w kierunku miasta Stolac. Trasa jest interwałowa, ale na koniec konkret zjazd. W zeszłym roku osiągnąłem tutaj 90 km/h, ale to było za dnia. Teraz skromne 70....



Ze Stolaca jedziemy na Mostar. Jednak po kilku kilometrach decydujemy się zatrzymać na noc gdzieś w gęstym zagajniku niedaleko drogi.






Galeria: https://photos.app.goo.gl/eErmcnTkmSdEuxUT9



cdn...

Kolejny dzień pod  tym ==>LINKIEM<==


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz