W międzyczasie kilka osób zdążyło mnie już wyprzedzić zanim skorygowałem swój błąd docierając do leśnego parkingu. W tym miejscu szlak niebieski odbija w kierunku wschodnim, a my idziemy kilka kilometrów bez oznaczeń. Około 1 km leśną drogą do granicy państwa, którą biegnie trasa rowerowa i kolejne 2,5 km do Jindřichova już asfaltem.
Jeszcze zanim dotarłem do Jindřichova to już zdążyło mnie wyprzedzić kilkanaście osób. Ja co chwilę przystawałem by zrobić zdjęcie.
W Jindřichovie mijamy tamtejszy pałac i docieramy do szlaku niebieskiego, który wiedzie w kierunku dawnego domku myśliwskiego przy Svinným potoku. W 2008 roku miejsce to zostało zrównane z ziemią. Jedynie jeden budynek gospodarczy został zaadoptowany na miejsce odpoczynku dla turystów.
Po 3,5 kilometrach zielonym szlakiem po asfalcie docieram do źródła Vojtův. Stąd już szlakiem niebieskim do skrzyżowania szlaków pod Solną Horą. I najważniejsze, skończył się ten nudny asfalt!
Pod Solną Horą zmieniam szlak na kolor żółty. Tutaj też spotykam towarzysza dalszej dzisiejszej trasy - Irenę. Po 2 km docieramy do szlaku zielonego. Tutaj mała konsternacja..., jak dalej iść ? Okazało się bowiem, że całkiem niedawno zmieniono przebieg szlaku zielonego, który teraz biegnie w kierunku źródeł Osobłogi. Wcześniej należało iść prosto, aż do końca lasu, a następnie wśród pastwisk zejść do Heřmanovic. Jedni poszli na pamięć inni podążyli za zielonymi znakami. Ja z Ireną poszliśmy jeszcze inaczej wychodząc gdzieś pomiędzy. I wcale tego wyboru nie żałowaliśmy mino mokrych butów od rosy na trawie, widoki wszystko nam rekompensowały !
Teraz trzeba zejść do Heřmanovic dość długim odcinkiem asfaltowym. Przez wieś przebiega już szlak żółty. Z Heřmanovic na szczęście idziemy leśnymi drogami. Łącznie szlaku żółtego było 8,5 kilometra przez Pasmo Jedlovej, aż do przełęczy pod Ostrym. Odcinek ten był zupełnie bez widoków bo wszędzie drzewa. Zaczęliśmy więc zbierać grzyby ;)
Taki szatan ;) |
Pod Ostrym odbijamy w prawo na szlak niebieski. Kawałek dalej docieramy do źródła Adamovskiego potoku. Zimna woda smakuje wybornie!
W mieście małe zaskoczenie. Nie ma prądu i nie działają sklepy! Spacerowałem między marketami z nadzieją, że w innym uda się zakupić tak upragnione piwo. A figa z makiem, tam też zamknięte! Na szczęście gdy wróciłem to dostawy prądu zostały wznowione i mogłem zrobić zakupy :)
Z Vrbna ciągle podążamy szlakiem niebieskim. Tuż za miastem robimy sobie dłuższą przerwę na posiłek. Ciężko było się po tym zebrać do dalszej drogi. Kostka dokucza coraz bardziej i zaczynam już kuleć. Coraz więcej osób nas wyprzedza na szlaku.
Mamy nadzieję dotrzeć do Karlovej Studanki około 17-tej. Do pokonania mamy 11 km leśnymi drogami trawersującymi szczyty Vysokiej Hory i Ovczego vrchu. Po drodze słyszymy odgłosy burzy w oddali i w końcu zaczyna padać deszcz. Przy nadajniku zatrzymujemy się na chwilę na punkcie widokowym. Pradziad co pewien czas spowijają chmury. Pierwsi uczestnicy Rajdu powinni już docierać na szczyt.
Do Karlovej Studanki docieramy kilka minut przed 17-tą. Przestaje padać deszcz. Chodzimy trochę po tej miejscowości uzdrowiskowej.
Przed nami ostatni najtrudniejszy odcinek żółtym szlakiem doliną Białej Opavy. Po opadach deszczu kamienie oraz kładki są bardzo śliskie i trzeba bardzo uważać by się nie pośliznąć. Zmęczenie daje już o sobie coraz bardziej znać. Wykonując mnóstwo zdjęć w ogóle nie kontrolowaliśmy czasu i po wyjściu z doliny Białej Opavy okazało się, że minęła 19-ta.
Tuż przed schroniskiem Barbórka postanawiamy zrezygnować ze zdobycia szczytu i zejść na Ovcarnę. Informujemy o naszych zamiarach organizatorów.
W restauracji w hotelu Ovcarnia robimy kilkudziesięciominutowy odpoczynek czekając na zdobywców szczytu. Około 21:30 schodzą pierwsi ze szczytu. Idziemy więc z nimi do podstawionego na głównym parkingu autobusu i wracamy do domu. Wysiadam w Jarnołtówku i mam jeszcze do pokonania 4 km pieszo przez pola do domu. Brat niestety nie dał rady tym razem po mnie przyjechać. Mimo iż nie udało mi się tym razem zdobyć szczytu to i tak jestem zadowolony. Nie co dzień pokonuje się tak długą trasę jednego dnia pieszo, w dodatku z takimi kontuzjami ;) W moim przypadku wyszło 63 km z dojściem do domu.
A Pradziada i tak zdobyłem następnego dnia, tyle tylko, że na rowerze :D
Galeria: LINK
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz